Oto zakończenie szkicu opublikowanego wczoraj, o Bogu w życiu Gorkiego, Bogu, co miał dwie twarze, srogą dziadka i uśmiechniętą babci:
Mam ochotę jeszcze rehabilitować dziadka Gorkiego i jego wizję Boga. Jest ona w pewnym sensie niezastąpiona. Nie ma władzy bez przemocy. Zmierzch przemocy, o jakim czasem wspominam, wiązał się na Zachodzie z osłabieniem władzy. Wraz z osłabianiem władzy przez demokrację i praworządność, Zachód osłabiał także władzę Boga. Przesunął się on od dziadkowego Boga z nahajką w kierunku babcinego Boga z gałązką lipy. Jezu, ufam Tobie, modliła się Faustyna ufając po cichu, że Jezus wymyśli sposób, by nie musieć używać wobec niej przemocy. Oczywiście jej Jezus, jak wie każdy, kto czytał „Dzienniczek”, potrafi jeszcze zagrozić zagładą całego miasta (Warszawy), ale nie za to Go dziś cenimy. Mimo wszystko, przy całym miłosierdziu, jakie przypisuje dziś Zachód Bogu, zatrzymuje się ono tam, gdzie zaczyna się Jego obojętność na zło. Nawet Bóg papieża Franciszka chmurzy się, choćby nad tonącymi łodziami uchodźców czy nad pedofilią w polskim Kościele.
Myślałem o tym, czytając „Dzieciństwo” Gorkiego. Bogowie babci i dziadka splatają się ze sobą. Są tym samym Bogiem?
Dziadek mówi, że kiedyś tak go bili, że aż Pan Bóg zapłakał. Jaki wrażliwy! Ale i jaki słaby nagle! Bóg babci zaś pozwala na bicie małego Gorkiego. Boi się dziadka, jak wszyscy? Nie może wysłać 12 legionów anielskich? Szczerze – ja bym wysłał, widząc tłuczonego Gorkiego. Mam na imię Piotr i jak Piotr wyciągnąłbym miecz, by bronić niewinnej istoty, nawet, choćby nawet, jak w przypadku Piotra obecnego przy pojmaniu Jezusa w Ogrójcu, ta niewinna Istota była wszechmocna i nieśmiertelna.
To trochę rola teologa, bronić przed atakami wszechmocną Istotę. Ale mnie, jako teologa, intryguje niewszechmocny Gorki, tłuczony przez dziadka. Czemu, Boże babci, Twoja stała polityka nieinterwencji? Nie jest to Twój, jakby to ująć… Grzech?
Albo powiem to w przypowieści: jeśli upośledzony chłopiec przychodzi do spowiedzi i mówi przez łzy, że tatuś zabił mu kotka, rzucając nim o ścianę, to czy rozgrzeszymy księdza, który nie udzieli rozgrzeszenia Bogu? A czy On go za to nie danie rozgrzeszenia rozgrzeszy? A może Bóg poskłada kotka, duszę tatusia, ciało chłopca, gdy się świat skończy jak sen i zacznie się na serio bajka babci? Przejmij w końcu władzę, nie siedź tylko pod niebiańskimi lipami, dobry Panie Boże!
Władza to przemoc, co rodzi wieczne problemy. Ale bez niej nie nada.
Człowiekiem, w którym władza, przemoc i Bóg schodzą się, jest biskup. Tak się składa, że w środku mrocznego „Dzieciństwa” znajdujemy najjaśniejszy chyba w całej literaturze szkic postaci biskupa. Może jeszcze biskup mormoński z „Uwolnionej” Tary Westover napawa równie pozytywnymi uczuciami, ale przegrywa z biskupem Gorkiego, gdyż nie przypomina św. Mikołaja.
Chociaż uczyłem się nieźle, wspomina Gorki, wkrótce powiedziano mi, że wypędzą mnie ze szkoły za nieodpowiednie zachowanie. Straciłem humor — groziło ml to wielkimi przykrościami: […] Ale nadeszła pomoc; do szkoły nieoczekiwanie przyjechał biskup Chryzafan, podobny do czarodzieja i jeśli mnie pamięć nie myli, garbaty. Kiedy drobny, w obszernej, czarnej szacie i śmiesznym “wiaderku” na głowie usiadł przy stole, wysunął ręce z rękawów i powiedział: “No, pogawędzimy sobie, moje dzieci!” — od razu zrobiło się miło, wesoło; jakieś nieznane, przyjemne tchnienie przeszło przez klasę.
Kaczątko znało psałterz (dziadek) i prześliczne wiersze (babcia). Mimo braku książki i sporu z tępym księdzem, chłopiec przypadł biskupowi do gustu. Biskup chwalił, chwalił. Nie było już mowy o wyrzucaniu, a Gorki poczuł się lepiej. Dobry car, źli bojarzy.
Ten opis biskupa Chryzanfa, naiwny, acz uroczy, został zauważony i ma miejsce w literaturze światowej dzięki innemu dużemu pisarzowi, Kronikarzowi Rosyjskiego Cierpienia, Sołżenicynowi.
Kiedy przypominam sobie te ponure nikczemności dzikiego życia rosyjskiego, pisze Gorki w „Dzieciństwie”, zadaję sobie chwilami pytanie: czy warto o tym mówić? I z głębokim przekonaniem odpowiadam sobie: warto; jest to bowiem zakorzeniona, podła prawda, która krzewi się bujnie aż po dziś dzień; trzeba ją poznać do gruntu, aby wraz z korzeniem wyrwać ją z pamięci, z duszy człowieka, z całego naszego życia, ciężkiego i haniebnego. Ale jest jeszcze inna, bardziej pozytywna przyczyna, która zmusza mnie do opisywania tych nikczemności… Gorki pisze to już w komunizmie. Ludzie zrobili rządy Boga babci bez Boga. Jaka to w takim razie przyczyna, żeby wspominać reżimy Boga dziadkowego? Czy nie ta, że, jak to ujął Stalin, życie stało się lepsze, stało się weselsze? A to trzeba docenić!
Gorki był redaktorem książki o białomorksim kanale, w której napisał, że nikt nie zginął przy tej budowie. Chciałoby się to zdanie powtórzyć kilkaset tysięcy razy. Byłby to ciekawy pomnik: wielkie, kamienne tablice i to zdanie wyryte na nich kilkaset tysięcy razy, bo dokładnej liczby nie zna nikt. Zamiast tego pomnika jest Sołżenicyn w trzech tomach. Sołżenicyn opisuje wizytację świeckiego biskupa Gorkiego wśród dzieci.
Wierzę, że historia wydarzyła się tak, jak pisze Sołżenicyn. Było to na wyspach Sołowieckich. Szykowało się to piekło na Gorkiego jak roztoczanska parafia na wizytację. Przyrządy do tortur pochowano, wrogom ludu dano gazety. Czytali, na znak protestu, na odwrót i Gorki to zauważył. Ale to drobiazg. W baraku dla dzieci, niczym w socrealistycznej wersji bajki o nagim królu, pewien chłopiec rzucił wyzwanie Gorkiemu. To, co widzisz, to kłamstwo, a ja moge powiedzieć prawdę, powiedział chłopiec, brat mojego chłopca od kotka. Gorki wyprosił wszystkich. Został z chłopcem sam na sam. Spowiedź? Wyszedł po długim czasie z baraku ze łzami. Jeszcze nie wciągnęli lin na statku Gorkiego, gdy komuniści zabili dziecko.
Do księgi pamiątkowej, specjalnie na tę okazję zrobionej, wpisał Gorki oczywiście to, co wpisał. Bajkę o aniołach z GRU, jak pszczółki krążących wokół wąsatego pana, szepczących mu w uszka, słuchających wąsów i karcących, kogo trzeba.
Zabrzmi to jak zabrzmi, ale wspominam pierwszą lekturę o tej wizytacji Gorkiego z rozrzewnieniem. Byłem wtedy klerykiem. Nienawidziłem komunizmu. Nie miałem pojęcia, a może nie chciałem mieć, że w tajdze Kanady też były baraki dziecięce, ze śmiertelnością wyższą od Wysp Sołowieckich i wisiał w nich na ścianie portret Boga.
Ani pisarz biskup Gorki, ani jego własny synek zbyt długo nie pożyli. Jako rzadki wyjątek wśród ofiar Stalina, sczezł Gorki w luksusowej rezydencji. Jedyna rzecz, jakiej się oparł podczas swej mrocznej służby, było napisanie książki o Stalinie. Biografia Wodza, o którą Wódz prosił, na napisanie której naciskał! Prawożerca Koba miał ochotę przybrać się w miodową, kojącą człowiecze serca aureolę, ale Groki okazał się słabowitą pszczołą.
Gorki biografii Stalina nie napisał, ale służył mu wierniej, niż Leninowi i pierwszym latom rewolucji. Lenin przecież go wygnał na Capri, a Stalin finansował tam, a potem na stałe sprowadził do Kraju Rad. Na służbę tę poszedł pisarz, z własnej, jak to jest u ludzi, w miarę wolnej woli. Czy w dwutorowej teologii, którą nasiąknął w dzieciństwie, da się zauważyć coś, co o tym powrocie zadecydowało? O całej hańbiącej Gorkiego pisaninie, maskującej zbrodnię? Nie wiadomo. Jeśli tak, to sądzę, że nie była to srogość, lecz właśnie miłosierdzie i to, na co liczymy, mówiąc o miłosierdziu. Zbawienie. Groki naprawdę chciał dostrzec Boga babci w komuniźmie.
Najgroźniejszy element chrześcijańskiej teologii żyje wiecznie. Przeżył kremlowskiego Górala i jego skrybę, przeżyje pewnie nawet komunistyczną partię Chin. Zbawienie! Nadzieja na wieczne zbawienie.
John Gray, brytyjski filozof, sądzi w tym kluczu scjentystów, racjonalistów, transhumanistów (swoją drogą, korzenie ich w Rosji, w XIX wieku!), ateistów, progresistów i każdego, kto wierzy w postęp. Wszyscy oni, powiada Gray, wierzą w zbawienie. Jesteście wszyscy nie nowocześni myśliciele, ale chrześcijańscy heretycy, mówi im. Ojcowie Kościoła, ironizuje brytyjski filozof, powstawszy z martwych, zaliczyliby was między gnostyków. John Gray stwierdza, że w teologiach bez Boga postęp to synonim zbawienia.
Ciekawie czytać, jak rozlicza Zachód z tej nigdy niewyzbytej ambicji, która, według niego, wygląda śmiesznie w oderwaniu od Chrytusa i Boga. Wspomina o tym także Noah Harrari w swoich popularyzatorskich analizach humanizmu. O złudnej wierze w to, że paradoks ludzkiego losu może zostać raz na zawsze rozwiązany. Że, z Bogiem lub choćby mimo Boga, osiągniemy zbawienie. Prekursor ganienia za tę wiarę w świeckie zbawienie pochodził z Rosji i, a jakże, jak Nabokov, Czechow, Sołżenicyn, był całkiem dużym pisarzem.
Władimir Sołowiow. On to w swoich słynnych „Trzech dialogach”, napisanych na długo przed rewolucją, stworzył opowieść powtarzaną dziś dzień. Oto w jakiejś zapomnianej rosyjskiej guberni są ludzie, którzy wiercą w rogu chaty dziurę średniej wielkości i modlą się do niej, dziuro moja, chato moja, zbaw mnie! Tą opowieścią ustanowił Sołowiow punkt odniesienia dla oceny rozmaitych ideologii, zwłaszcza komunizmu. Cokolwiek by nie powiedzieć o tych dziuromódlcach, komentuje jeden z bohaterów „Trzech dialogów”, i chata, i dziura istnieją, w przeciwieństwie do wszystkiego, co składa się na komunizm.
Chata skądinąd może zbawić człowieka. Wiem o tym czasu jednej kolędy po opłotkach miasteczka, w roku, w którym zimy nie odwołano. Z dużych pisarzy to Dostojewski porównuje Zbawienie do chaty, jaką znajduje w zimową noc wędrowiec, chaty, w której może zwalić się bez czucia w pościel. Babciny obraz. Chata nie może zbawić, nie zbawi człowieka nawet ciepła plebania, ale jest jakimś zadatkiem. Otóż tak, jak postęp materialny daje zadatek ratunku, tak daje go poezja. Pomijając dziurawość ideową komunizmu i nędzę materialną, przecież mogła literatura Gorkiego być pocieszeniem dla ludzi.
W domu prawożernego i ludożernego dziadka Stalina, w ZSRR, mógł Gorki być zgodliwą, ale przecież kojącą i lubianą babcią.
A jednak nie. Dla teologii przetworzonej przez Gorkiego nadziei nie ma. Przekonałem się o tym przez przypadek. Buszowałem gdzieś, zdaje się w antykwariacie na Jasnej. „Baśnie Włoskie” Gorkiego kosztowały trzy złote. Baśnie te napisał Gorki podczas kończącego się letniego wygnania na Capri. Znalazłem potwierdzenie moich podejrzeń. Gorki wprost opisuje w „Baśniach” czerwoną, komunistyczną wersję babcinego Boga. Lipy, pszczoły i dobrotliwy Bóg migoczą, błyszczą, zamieniają się we włoskie palmy i szczęśliwie strajkujących robotników. Brnąłem przez te opisy w popłochu. Trzy razy zamykałem „Baśnie”, aż napotkałem wielka literą pisaną Przyszłość i w końcu ostatecznie je zamknąłem.
Testem „Baśnie Włoskie” musiały być i dla komunistów. Pan Bóg ciągle tam jest i Matka Boska, na każdej niemal stronie. Gorki nie mógł porzucić symboli, w jakie jego babcia ubierała Boga. Nie on jeden. Bogobudowanie to cały nurt, marginalny i heretycki, na obrzeżach komunizmu. Uznawał on wartość symboliki religijnej dla socjalizmu. Budowanie jest tu kluczowe, to był ich grzech pierworodny przeciw literaturze. Można zbudować chatę, ale opowieść lepiej urodzić, choćby trzeba było potem ją długo wychowywać. Tak rodziły się bajki babci. Naturalnie. Można siać idee między słowami, ale nie ideologię. Dziadek Gorkiego to przynajmniej rozumiał, że dzieci same umawiają się co do zabawy, Gorki, niczym prawożerca, niesie dzieciom kolorowe zabawki, którymi bawić się można tylko w jeden sposób. Przyznam, że czasem ziewałem nad konstytucjami, encyklikami i adhortacjami, jakimi ubogaciła mnie Stolica Apostolska. Przykład Gorkiego nauczył mnie dziękować Bogu, że gremia i kolegia prałatów wyżywały się w powyższych dokumentach, a nie brały się za bajki. Gdyby Maksim Gorki pozwolił literaturze być sobą, opowieścią o życiu, lepiej by się przysłużył rzekomemu zbawieniu w komunizmie, niż wbijając nadzieję nań kolorowym młotkiem.
Krótko mówiąc, babcia Gorkiego jest większym od niego pisarzem. Tak samo i dziadek. Sam to może czuł i dlatego tak ich cytował.
Dwie twarze Boga, jakie poznał Gorki, pozostały z nim na zawsze. Jedna ukryta pod drugą. Morze czerwone było, co prawda, roześmiane, ale ten uśmiech zastygł na tym czerwonym morzu. Czerwone morze zamknęło się, gdy tylko wąsaty faraon dopilnował, by wszyscy stanęli pod murem z wód. Także książki Gorkiego pożarło to morze.
Gorki byłby na mnie zły, ale twierdzę, że jako pisarz chrześcijański byłby większym pisarzem, choćby wątpił czy nawet nie wierzył. W chrześcijaństwie bowiem Bóg między człowiekiem, a zbawieniem wytycza pewną przestrzeń. Życie, a w nim miejsce na takie sprawy, jak literatura. Niepewne trochę, zbawienie Panajezusowe nikogo nie miażdży. Można posmucić się, popłakać i nawet krzyczeć z krzyża w niebo, czego w ludzkich Królestwach Niebieskich i Czerwonych robić nie wypada. Szanuj swoją utopię! Przy tym jeszcze dzieje dały pewność, że Bóg, jeśli jest, to jest z tymi, których biją. Siedzi w baraku dzieci. Jest zbitym chłopcem, który zachwyca się bajką. Może jest nawet zabitym kotkiem?
Morał z tej całej bajki o Gorkim i dwu Bogach płynie gorzki. Nadzieja to też, jak przemoc, miecz nad człowiekiem. Jak zakończył Nabokov wykład o Gorkim, to Gorki pozostaje jedynym wśród rosyjskich pisarzy optymistą.