Nie miałem pojęcia, że kończy się najdłuższa era w dziejach kosmosu, era nieczułości. Miałem sześć lat i niewiele pojęcia. Tyle, że mama wróciła z pracy, odebrała mnie z przedszkola i jesteśmy w domu. Miło!
Mama woła mnie. Siadam po turecku na dywanie i wodzę palcami po czarnych kwiatach, wyszytych na czerwonym tle, mama siedzi wyżej, na fotelu, a ja pomiędzy jej nogami. Jej palce buszują po moich włosach. Co jakiś czas pytam zaniepokojony, czy coś znalazła? Nie, odpowiada, ale w przedszkolu jest wszawica, mam kontakt z różnymi dziećmi i trzeba robić przegląd głowy.
To, co powiedziała o kontakcie z dziećmi, było przesadzone.
Miałem swój świat, sam się bawiłem, ale akurat wszy o tym wiedzieć nie musiały. Nie brały stanów psychicznych dziecka pod uwagę przy swej migracji z główki bawiącej się klockami na główkę montującą laserowy pistolet. Dla nich era nieczułości jeszcze nie nastała.
Przez tę pragmatyczną nieczułość wszy mama oglądała mi głowę, jak robiły matki przez miliony lat.
Właśnie wtedy jednak, podczas tego przedwiecznego obrzędu, nieczułość ustała. Skończyła się jej era, najdłuższa era i dotarło to do mnie dziś.
Pewnie Olga Tokarczuk przygotowała grunt, przypominając wszystkim czułość. Ale oświecenie przyszło nie przez jej książki, ale wtedy, gdy przeczytałem o odnalezieniu pióra dinozaura, zatopionego w bursztynie, które to pióro było domem dla wszy. Utopiły się w żywicy, a teraz ktoś trzyma je na dłoni, mierzy ich bursztynowy, przejrzysty i wieczny dom, zapisuje wynik, umieszcza w pudełku. Idzie do biurka, po chwili wysyła mail, bo to może się sprzedać w mediach, mogą mieć wszy te dinozaurze w bursztynie swoje pięć minut na ekranach.
Mogą nacisnąć guzik współczucia w milionie ludzi. A więc one też cierpiały!
Bo to, że miały pióra, to żaden news, siedząc na tamtym czerwonym dywanie w czarne pasy, którego już pewnie nie ma (żadna żywica na niego nie spadła) wiedziałem dobrze, że niektóre dinozaury miały pióra, a indyki, zwłaszcza te bardziej napastliwe, kultywowały pamięć o swych tyranozaurzych i raptorzych przodkach, ilekroć zoczyły mnie na podwórzu.
To, czego wtedy nie wiedziałem, to waga chwili. Ja i mama jesteśmy pierwszymi stworzeniami, które opanowały wszy i wyplewiły je. Które panują nad indykami! Skończyliśmy najdłuższą erę, erę nieczułości! My i całe nasze pokolenia, oczywiście, ale czułość dopuszcza, by zacząć właśnie od nas. Dlatego możemy teraz myśleć o nich dobrze. Przez przewagę. O dinozaurach, na przykład, które niczym nam nie groziły. O tygrysach, o lesie, o zimie nawet i o śniegu, odkąd przetrwanie ich przestało być problemem.
Ludzie razem z nadwyżką zboża, energii i czasu, obudzili się z nadwyżką czułości. Z niej powstała bajka o ludziach żyjących na wielkim dinozaurze, o ich perypetiach, o kłopotach małych istot na wielkiej. Z niej moja myśl o wszach z bursztynu, bezsensownie czuła. Z niej powstają prorocy, którzy mówią, że jedyne wszy, jakich nie powinno nam być żal, to my żerujący na planecie Ziemi. Ale i ci prorocy się za chwilę nawracają i mówią, nie żal ci małych weszek, nie żal przyszłych pokoleń? Szanujmy nasze pióro! Niebieskie pióro, co samo w czerni się unosi, bo na Marsie, ani na Wenus nie przeżyjemy!
Czułość roznosi się z główki na główkę, a my dbamy o nią, żyjemy z nią w symbiozie, bez niej słowo „miło” nie miałoby sensu, a bez tego słowa człowiek brzydzi się pióra, po jakim krąży między pracą, domem, a kościołem. A jednak i czułość jest groźna, jak każda moc duchowa i jak każdy żywioł. Przede wszystkim, ma swoją cenę. Wypada pytać o nią, skoro żyjemy w jej Erze.
Waga chwili, gdy jest nam na tyle dobrze, że jako ludzie mamy współczucie nawet dla wszy.
Gdzie są granice czułości?
Czułość nie zatrzymuje się przed wykładziną. Płakałem, jak ją przycinali, by położyć ją w kuchni, a dorośli płakali ze śmiechu, bo dorosłość polega na niefrasobliwości. Bo jak tu pracować i chować dzieci, gdy cięcie wykładziny oznacza wielką prawdę? Prawdę o zniszczeniu. O nieczułości kosmosu. O tym, że nie ma żywicy, która by spadła na nas, zamknęła pióro, na którym żyjemy i pozwoliła żyć i żyć. Żywica nie jest aż tak żywa. Nie da się w niej być inaczej, niż martwo. Po co zaś być umiarkowanie ciekawą skamieliną?
Mało który człowiek, a już na pewno nie ja, ma prawo za to rzucić w świat kamieniem za jego nieczułość. Nie jesteśmy bez tego grzechu, bywamy nieczuli jak wszy. Wszyscy po trochu się ignorujemy.
Tak, jak nie rzucimy kamieniem w nieczułe wszy. Byłoby to jak w kawale o szwagrze, który siekierą zabił osę na czole. Nie ma sensu obrażać się na nieczułość świata, nawet w tych czasach nadmiaru mogłoby jej dla nas i dla was nie wystarczyć. Czułość to nadal rzecz intymna.
Choćby tysiąc przedszkolanek, tysiąc papieży i tysiąc noblistek, pracując na zmiany, zachwalało nam czułość, trochę chłodu między nami i tak pozostanie. Nie wiem nawet, czy to źle? Nasze wzmożenie w sferze czułości przyniosłoby pewnie to, co wcześniejsze nasze wzmożenia w sferze pobożności, sprawiedliwości, litości nawet, bo to litością karmiła się eugenika, sprawiedliwością państwa -potwory, a pobożnością zamknięcie.
A wzmożenie higieny? Hasła czystości, tępienia robactwa, wszy? Trudno o tym myśleć. Kilkulatek już dowiedzieć się może o obozach Zachodu, oczyszczających świat, i obozach Wschodu, oczyszczających świat. Od dziecka wiem, że chcąc oczyścić obozowy derlich z wszy, trzeba zakopać go na godzinę w śniegu obok baraku. Mróz też ma czułe miejsce i czasem człowiekowi pomoże.
Co mieszkałoby w mundurze czułości nami rządzącej? W jej bujnych włosach miękkich rozporządzeń i czułych rozkazów? W czułości na sztandarach, łopoczącej nad kolumnami, gmachami, kolorowanej przez dzieci w przedszkolach w dzień czułości? A może jej świat byłby właśnie dobry, jako pierwszy spośród światów sprowadzonych na świat z wnętrza ludzkiej głowy? Czułość, niewykluczone, może głaskaniem oswoić nie tylko dziecko, ale i ludzi.
Niewykluczone, że się przekonam, w końcu mnie już uwiodła i oswoiła. Ją, nie walkę, kocham.
Do dziś mam ochotę, by kosmiczne drzewo wydało z siebie żywicę wystarczająco czułą jak na nasze potrzeby.
Gdy pierwszy raz odczułem potrzebę takiej żywicy, zacząłem ją kojarzyć z tym, co pani w przedszkolu, a ksiądz w kościele, opowiadają o Jezusie. I tutaj dopiero Era Czułości objawia się w pełni, dzięki babci Stefie.
Bo, wstyd powiedzieć, nie Jezusa czułość wzrusza mnie najmocniej. Najmocniej wzrusza mnie czułość wobec Niego.
Czasem, gdy przyszła gdzieś daleko wojna, albo powódź, albo gdy u nas zawiał mocniejszy wiatr i połamał gałęzie i przywiał cudze śmieci na siatkę, babcia siadała zmęczona pracą i żałowała Go.
Widziałem wówczas, jak czułość się podnosi, niczym światło słońca, które pod wieczór wślizguje się pod chmury, by pierwszy raz na koniec dnia zalać świat złotem.
Widzę babcię w jej pokoju, w tym świetle. Czułość promieniuje z niej. Ogarnia już nie tylko ludzi, jak to robiła dłońmi mamy, nie tylko zwierzęta, jak to sam czułem, czy piękną, nową wykładzinę, której by dziś nikt nie chciał, ale czułość w takim nadmiarze, że wystarcza jej dla Boga, że chowa się w niej cały On.
Biedny ten Bozia, mówiła babcia, kręcąc głową. Jak On ma to wszystko na głowie?