Nomadland, Chloe Zhao; Przypadkowe supermocarstwo, Peter Zeihan [wspólna recenzja]

Adam i ja mieliśmy po 8 lat. Namówiliśmy się, by wejść do biblioteki. Pani popatrzyła na nas, potem wróciła do swojej książki. Powiedzieliśmy „dzień dobry” i nie wiedzieliśmy, co dalej. Adam sięgnął po ‚Amerykę”. Adam miał wysokość dwu „Ameryk”, ja trzech i pół. We dwu otworzyliśmy „Amerykę”. W środku były zdjęcia Ameryki. Powoli przewracaliśmy karty. Jak pachniały! Doszliśmy do karty, na której auto jechało przez pustynię. Asfalt w kolorze burzowej chmury, pasy na drodze w kolorze żółtka, piasek w kolorze piasku.

Ach, powiedział Adam.

Ach, powiedziałem ja.

Aż serce mnie boli, jak na to patrzę, powiedział Adam i zamknął „Amerykę”. Z bolącym sercem wyszliśmy z biblioteki. Wiedzieliśmy już, jak wyglądał raj, o który na religii pytała pani.

„Nomadland” to trochę adaptacja tamtego zdjęcia z „Ameryki”. Jak i ono, film rwie serce. „Przypadkowe Supermocarstwo” to książka, która serca nie rwie, tylko zaspokaja ciekawość. Autorką filmu jest Zhao, autorem książki Zeihan. Amerykanie. Ameryka to jednak nie jedyne spoiwo ich dzieł. Książkę o geopolityce i film o kobiecie z autem za dom łączy teologia.

W „Nomadland” i „Accidental Superpower”, jak brzmi tytuł książki po amerykańsku, od bogów aż się roi.

W Polsce Ameryka ma status bogini. „Nomadland” i książka o przyszłości Ameryki ważne są dla pokoleń Polaków, którym zdjęcia wywołały tęsknotę za Ameryką. Piękna Ameryka. Kraj wolnych ludzi.

Otóż te rzeczy, w które o Ameryce wierzą ośmiolatkowie i trochę starsi chłopcy, „Nomadland” wystawia na próbę, obala, a potem potwierdza. Idąc do kina „Bajka” bałem się tego wystawiania na próbę. Myślałem tak: próba polega na tym, że będę wezwany do współczucia biednym ludziom Ameryki. Będę musiał zastanawiać się chwilę w sercu, co mogę dla nich zrobić zanim stwierdzę, że tyle samo, co dla Ujgurów i dla biednych ludzi z Lublina.

Przed kinem „Bajka” stał biedny człowiek. Krzywo opierał głowę o plakaty z filmami. Wyglądał jak papież Franciszek po ad limina Episkopatu Polski. Obok niego stała dziewczyna. Pewnie ją zaczepił, pomyślałem. Ale to dziewczyna mówiła do niego: chodzi o to, żeby w życiu wiedzieć, czego się chce. Minąłem ich i wszedłem do „Bajki”.

„Nomadland” ma piękne zdjęcia od pierwszej minuty.

Fabuła „Nomadland” przedstawia się tak: było miasteczko Empire. W nim fabryka cementu i zdaje się, kopalnia. Poza ty domki, sklepy, szkoły. I kilkadziesiąt tysięcy dusz. Fabryka upadła po kryzysie w 2008 roku, kiedy to Ameryka zaczęła budować mniej domów. Empire się rozjechało. Jedną z dusz, które się rozjechały, jest główna bohaterka, grana przez Frances McDormand, o imieniu Fern. Fern, co znaczy paproć, miała męża, który pracował w zbankrutowanej fabryce i zmarł jeszcze przed śmiercią miasteczka.

Mniej więcej w momencie, w którym to zostało wyjaśnione, koło 20 minuty, wszedł do „Bajki” papież Franciszek, dziewczyna i chłopak. Pamiętacie „Scooby doo”? Bajkę o kudłatym chłopaku i psie, którzy ściągali z duchów prześcieradła? Chłopak wyglądał jak ten pies, tytułowy Scooby. Pomyślałem: będą usadzać się przez 10 minut! A siedli właśnie przede mną. Sooby jednak objął dziewczynę i papieża i tak zastygli.

Wracając do „Nomadland”. Fabryka cementu to pierwszy bóg, jaki pojawia się w „Nomadland”. A choćby byli na niebie i na ziemi tak zwani bogowie, pisze na kanwie „Nomadland” Paweł. Są! Jest ich mnóstwo. Amazon, farmy buraków w Nevadzie, sieć marketów, a także małe lokalne bożki, w rodzaju giełdy kamieni. No i dolar, na wprost nazwany bogiem i panem przez brodatego proroka na zjeździe nomadów. Prorok mówił do ludzi mieszkających vanach, a między nimi do że sami sprzedaliśmy się w niewolę dolarowi i chcemy mu służyć. Fern kiwa głową, ale to nie znaczy, że chce obalenia boga dolara. Przeciwnie, chce mu służyć, chce mieć pracę.

Krytyka korporacji i amerykańskiego rynku pracy jest obecna w „Nomadland” w tym sensie, że korporacje i rynek pracy zostają pokazane. Ale postaci z domów na kółkach, takie, jak Fern, nie krytykują ich. Są one dla nich jak wiatry na morzu, ani złe, ani dobre, czasem możesz je wykorzystać do żeglugi. Co więcej, Fern zdaje się lubić nierówny układ z bogami w rodzaju Amazonu. Dają jej niewiele, ale ma wobec nich wolność; dawałyby więcej, a uwiązałyby ją. „Nomadland” powinni obejrzeć lewicowi aktywiści. Co zrobić, by Fern uwierzyła w konieczność obalania bogów?

„Nomadland” dobiegał w „Bajce” do połowy, gdy papież Franciszek pierwszy zaczął się kręcić. Scooby zaczął mu coś szeptać na ucho, co minutę całując dziewczynę. Scooby szeptał cicho, ale papież, nie dziwmy mu się, w stanie szoku po kontakcie z episkopatem, szeptał głośno. Przypomniało mi się, jak raz poszedłem na spowiedź do kościoła św. Piotra na Królewskiej. Jezuita był głuchy, ale miał sprawny głos. Tak, że jak w końcu ogłuszony wybiegłem z kościoła, to spotkałem prałata, który wyszedł z katedry po drugiej stronie ulicy, który wziął mnie na bok i powiedział, bracie, nie martw się, ja wszystko słyszałem, ale nikomu nie powiem! Po czym mrugnął i wyszeptał: mnie też się one podobają!

Jak z tamtą moją spowiedzią, było z rozmową papieża ze Scoobym. Ludzie w sąsiedniej sali kasłali znacząco. Pomyślałem: może wyjdą. Wyszli. Najpierw Scooby. Potem wrócił. Potem dziewczyna. Potem znów Scooby. W końcu Scooby dogadał się z papieżem, że ten jeszcze zostanie. Nic dziwnego, film o biednych ludziach mógł zainteresować Franciszka. A nuż zobaczysz coś, o czym da się powiedzieć w kazaniu?

„Nomadland” Zhao kazaniem nie jest. Na szczęście! W filmie Zhao bogowie są tłem dla emocji głównej bohaterki, Fern, dla jej życia. Bogowie ci są jak wiatr nad morzem czy asfalt przez pustynię. Zhao, jak to kobieta, interesuje się bogami o tyle, o ile są oni ludźmi. Jak Maryja, chciałoby się powiedzieć. Odwrotnie „Accidental Superpower” Zeihana. To książka męska. Bogowie są w centrum zainteresowania, bo są wielcy i nieludzcy. Zeihan, jak każdy futurolog, geopolityk czy teolog twierdzi, że musimy się zająć bogami, bo są ważni dla życia. To takie gadanie tylko. Faceci interesują się bogami, bo bogowie są ciekawi.

Było 30 minut do końca, gdy papież wstał i zaczął opukiwać ściany kina „Bajka”. O proszę, nareszcie biedy człowiek, któremu mogę pomóc, pomyślałem. Po czym siedziałem dalej. Franciszek w końcu trafił na klamkę. Nie było słuchać, żeby upadł po drugiej stronie.

Czy Ameryka, wielkie mocarstwo od ponad wieku, w końcu upadnie?

Zeihan, autor książki o przyszłości świata, chce się tego dowiedzieć. Zeihan przy tym mocno wierzy w boginię Amerykę. Nigdy nie przyzna, że może ona upaść. Przyznam, że ta wiara jego ma skrzydło rozumu. Kto ma najlepsze miejsce na mapie? Ameryka. Kto ma najwięcej najlepszych portów, w samym Teksasie więcej, niż w Europie? Kto ma najlepszą sieć rzeczną? Ziemie najlepsze? Słuchać da się tego jedynie stąd, że Zeihan opowiada ciekawie. Książka płynie, słychać jego lekko obsesyjny głos. Przyroda predestynowała Amerykę, by była boginią nad boginiami świata, mówi Zeihan. Ok. Rzecz w tym, powiada dalej, że bogini Ameryka zaraz pójdzie spać. Zajmie się sama sobą, skoro nikt jej nie zagraża. Co się wtedy stanie z różnymi Polskami? Z sojusznikami bogini na całym Bożym świecie? To już nie frasuje pięknej Ameryki, z uśmiechem powiada Zeihan.

W rzadkich zbliżeniach Zeihan pokazuje ludzi, którzy jak Fern żyją na ciele bogini, karmieni przez nią i czasem przypadkiem rozdeptywani. Zhao, jak to artystka, interesuje się tylko nimi.

Przyroda kontynentu amerykańskiego, powiada Zeihan, predestynuje boginię do bycia największą na świecie, niezwyciężoną. Przyrodę tę otrzymała więc bogini jakby z góry. Skąd? Tu jest punkt wspólny z „Nomadland” Zhao.

Przyrodę w „Nomadland” oglądamy oczyma głównej bohaterki. Fern, żywiona przez bogów i bożków wielkiej bogini Ameryki czasem jest nimi zmęczona. Wtedy rozmawia z ludźmi, ale i oni męczą. Bywają nieuważni. Wtedy, po ludziach, patrzy na pustynię. Wchodzi między skały. Ogląda gwiazdy. Amazon ponoć powystawiał budki, w których pracownicy mogą sobie zrobić krótką medytację. Fern woli grudniowe niebo, jakie się nad nią otwiera, gdy z Amazonu wychodzi. Albo pustynię, jaką miała za domem, gdy jeszcze żyła w domu bez kół.

W Biblii, gdy spisujący ją teolodzy chcieli dowalić bogom, pisali, że są oni złudzeniem, Pan zaś stworzył niebiosa.

Jakby mówili: korporacja, która ma logo, jak Amazon, jest fałszywa. Może być potężna, mieć wielu kapłanów, prałatów, biskupów, może mieć mesjasza Bezosa. Może być poślubiona dolarowi i być córką Ameryki. Słowem, może mieć piękną mitologię. A i tak jest fałszywa. Oszukuje ludzi, okrada ich z krwi, a kiedyś umrze. Prawdziwy Bóg nie ma znaku innego, niż cztery strony świata. Niż wschód słońca nad pustynią. Tylko, że gdy na tę pustynię spada manna, zawsze ma logo. Któryś z pomniejszych bogów jest podwykonawcą i to on nas karmi.

Jeśli papież Franciszek upadł za drzwiami „Bajki”, to Scooby podniósł go już dziesięć minut przed końcem „Nomadland”, gdy wrócił po marynarkę. Także nie musiałem skakać nad papieżem. Wyszedłem z kina. Nie dziwiłem Scoobiemu, że wrócił. Wieczór był chłodny. Niebo nad Lublinem roiło się od jerzyków. Było fioletowe. W kolorze, którego nie sposób zrecenzować.