Szarlatan, recenzja

Written by:

Dzięki „Szarlatanowi” po raz pierwszy powalczy o Oscara mocz. Film obfituje w zdjęcia buteleczek moczu oglądanych pod słońce, całkiem udane, jeśli nie liczyć komputerowo animowanych zbliżeń. Nie tylko w zdjęciach ma szansę. W chudym jak ten roku, w roku wątłej filmowej konkurencji, gdy tylko infekcja płuc potrafi trzymać w napięciu, „Szarlatanowi” może się dostać i Oscar dla najlepszego filmu zagranicznego. Nie podniesie to jednak jego wartości. W „Szarlatanie”, niestety, ciekawe życie Jana Mikoláška ciekawi mniej, niż sceny wróżenia z uryny. 

Już na etapie scenariusza Marek Epstein zadbał, by „Szarlatan” był niezły, ale nie wybitny. Agnieszka Holland trzymała się tego, trochę buntowali się aktorzy, zwłaszcza przystojny pan kierowca, ale zdecydowanie sprzeciwił się jedynie sam Jan Mikolášek, tytułowy „Szarlatan”. Jego życie bowiem, inaczej niż film, nie było nudne.

Mikolášek miał iście czeski żywot. Karierę cudotwórcy wywróżył mu Rom z dłoni. Spotkali się na dworze niemieckiego arcyksięcia, który żywił opinię, że za aptekę robić może gniazdko, to jest – że prąd leczy ludzi. Prąd i, w trudniejszych przypadkach, także babka wróżąca z moczu. Do tejże babki młody Mikolášek, zachęcony romską ekspertyzą, idzie na studia. Babka też wierzy w prąd i ogląda mocz pod lampę, a nie pod słońce, jak każdy głupi może. Było to sto trzydzieści lat temu, gdy elektryfikacja wsi dopiero nastawała. „Szarlatan” pokręcił to wszystko i w filmie babka wierzy po nowoczesnemu w moc naturalnego światła. Aby dary Mikoláška nie poszły na marne, budzi go któregoś dnia na łące złota postać i potwierdza, co mówili wszyscy – ty to masz dar, Mikolášku! 

Wierny darowi, Mikolášek uwiecznił tę tajemniczą postać w złotej figurze, którą postawił w ogrodzie swej willi. Wzniosły ją cztery mieszanki ziół, władne leczyć wszystkie choroby znane i nieznane nauce. Czasem wraz z nimi uzdrowiciel przepisywał terapie zahaczające o psychologię, na przykład klapsy dla niegrzecznych kanoników i dyrektorów. Mikolášek mógł się też poszczycić tym, że obejrzał więcej moczu pod swiatło niż jakikolwiek inny człowiek. Skromnie zapewnia w swoich pamiętnikach, że przedłużył życie milionom ludzi – łącznie o 40 000 lat!

Bogate życie Mikoláška zakłócili komuniści. Uwięzili go za podatki i leczenie bez licencji. Stracił majątek, był pięć lat w więzieniu, a po wyjściu dostał skromną emeryturę i gdy w wieku 83 lat pisał rodzinie o swoich chorobach nie omieszkał wspomnieć, że już się dość nażył. W filmie ten wątek prześladowań jest karykaturalnie przerysowany. Komuniści Agnieszki Holland chcą Mikoláška zabić. To zresztą prawdziwy grzech tego filmu – gdy coraz więcej ludzi w Ameryce twierdzi, że Sołżenicyn napisał „Archipelag Gugłag” za dolary, by szkalować ZSRR, „Szarlatan” przypisuje czerwonym zbrodniarzom niepopełnione zbrodnie i tym samym rozmywa ich odpowiedzialność za te popełnione.

Tak oto polska reżyserka nakręciła film epoki fake news, film epoki Trumpa, choć zarzeka się, że go nie lubi.

Problem ze „Szarlatanem” jest jednak nie tylko historyczny. Dzieło Holland, Epsteina i ich ekipy gubi brak humoru.

Weźmy leitmotiv filmu – wróżenie z moczu. Filmowy Mikolášek, patrząc na buteleczkę, określić umie wszystko – wiek, płeć, choroby, dietę, to, czy ktoś żyje, czy nie, albo, kiedy umrze i to co do dnia. W filmie tego nie było, ale sądzę, że prawdziwy Mikolášek umiał do tego znajdować w moczu drogę do zakopanego skarbu, ustalać dietę dla bydła i rozstrzygać o spadkach. Każde dziecko wie, że to wszystko śmieszne, ale nie Agnieszka Holland. Gdyby było w nim więcej akcji, mógłby „Szarlatan” być uznany za film o dość sztywnym superbohaterze.

Twórcy, na szkodę dziełu, wierzą w Mikoláška. Nawet Rom, babka i arcyksiążę nie kupili go tak całkowicie, jak Epstein i Holland. Nie posunę się tak daleko, by obalać całą wysoką sztukę moczowróżenia, nie chcę też podważać teorii ziół. Tym niemniej mamy XXI wiek. Nawet Serwinka spod Lublina miewa wątpliwości co do diagnozy, a czasem jej pacjenci decydują się skonfrontować jej wizję terapii z opinią tego czy innego chirurga. Gdyby najsłynniejsza polska reżyserka pozwoliła sobie na tyle! Niech Agnieszka Holland wierzy sobie zresztą w uzdrowicieli. Tylko, jeśli św. Teresa od Jezusa mogła czasem pożartować z Jezusa w XVII wieku, to ona chyba mogłaby trochę z Mikoláška.

Za niezłym „Szarlatanem” snuje się cień lepszego filmu, który mógł i który powinen być.

Śmieszne jest natomiast to, co się dzieje wokół „Szarlatana”. Otóż czescy konserwatyści narzekają, że w filmie tym zrobiono z Jana Mikoláška geja. Najdziwinejszy jest w tym oczywiście fakt istnienia czeskich konserwatystów. A jednak! Komentator „Konservativnych novin” podejrzewa, nieco zazdrośnie, że tym gejostwem chcą producenci filmu zyskać rozgłos w Ameryce. Nie wiadomo, czy konserwatywny Czech ów film widział — nie odnotował bowiem, że miłość między mężczyznami od początku pokazana jest w „Szarlatanie” jako głęboko ludzka, ale też jako bardzo destruktywna. Gejostwo „Szarlatana” zahacza wręcz o zbrodnię. A mimo tych kontrowersji i tak najbardziej emocjonalne momenty w „Szarlatanie” to te, w których giną małe zwierzęta. Jakby Holland walczyła o uwagę swych widzów sposobem ludzi kompilujących na YouTube wypadki samochodowe. 

W rzeczywistości, jeśli Mikolášek był gejem, to na pewno był mniej zafiksowany na jednym mężczyźnie, niż to sugeruje film. Ogólnie jego życie było bardziej pogodne niż w „Szarlatanie”.

Na koniec jeszcze odnotuję, że w czasie pandemii powstał film ignorujący artystyczny potencjał medycyny. A tyle było tu do pokazania! Ludzie teraz na okrągło myślą o skuteczności medycyny. Zaciskają zęby, choćby racjonalni byli jak kulowski dogmatyk i otwierają podręczniki zielarstwa. Zerkają ukradkiem na adres doktora spod Sanoka, co wzrokiem leczy covid. Nie dziwię się. Gdyby mi przyszło leżeć na Staszica na korytarzu i lekko się dusić, to zjadłbym przecież kulkę z pajęczyn tybetańskiego pająka, nawet, gdyby ta wiedźma, co je lepi nie dała mi obniżki i dalej wołała 300 złotych. Dla autorów „Szartlatana nie było jednak napiecia między lekarzem, chorym, diagnozą i chorobą. Mikoláška jego biografowie za papieża ludowej medycyny, nieomylnego w jego sądach o moczu.

Świat patrzy dziś, jak labolatoria, superkomptery i nobliści liczeni na kopy dniem i nocą robią szczepionki i widzi, że nie idzie to łatwo. Za to Mikolášek w „Szarlatanie” sprawnie leczy wszystkich 4 mieszankami ziołowymi. Pewnie, że przy tym trochę pomagał, ale też szkodził i oszukiwał, okłamywał i bajał. Po to zresztą ludzie do niego przychodzili. Kto by tyle płacił za samo zdrowie, gdy tam sprzedają marzenia? Dlatego w normalnym czasie kino zarabia lepiej niż apteka. 

Także kto chce najnaiwniejszej wizji uzdrawiania, z postacią superlekarza z kompleksem Boga, zapraszamy na „Szarlatana”. Film o niezłych zdjęciach, dający się oglądać, nieco nudny film, który mógł być lekki i wspaniały, gdyby trochę mocniej stanął na ziemi.

Jeśli dzięki wyrokom Nieba „Szarlatan” Oscara jednak dostanie, to ja poproszę, żeby był jednak z innego materiału niż Oskar „Pociągów pod specjalnym nadzorem”. Optuję też, żeby temu Oscarowi „Szarlatana” nie nalewać piwa. Jeśli ktoś mu naleje, to czuję się, że ten Oscar, co go Hrabal dostał za „Pociągi” nie wytrzyma. Podniesie swój miecz, na którym się opiera i waląc płazem, spierze oskarowi „Szarlatana” dupę wśród głośnego śmiechu innych czeskich arcydzieł.

Prać tak będą dupę „Szarlatana”, aż dostrzeże on w cieczy, co wypłynęła z człowieka, oglądanej pod słonko lub lampkę, drobinki absurdu.

Jedna odpowiedź do „Szarlatan, recenzja”

  1. Awatar 4 maja, kolejka do Ikei – Wiadomo, blog!
    4 maja, kolejka do Ikei – Wiadomo, blog!

    […] że są trzy rodzaje herbat. Polskie, Czeskie i Wschodnie. Czeskie ziołowe herbaty mają opakowania złote. Jak kadzidło na majówkę. Jedna na […]

    Polubienie

Leave a Reply