Gra o Tron, odcinek 3 [spojlery]

Na drugi odcinek się obraziłem i nie zrobiłem recenzji. Dopiero przedwczoraj mi przeszło i stwierdziłem, że może coś napiszę, nie tyle o odcinku, bo nic w nim nie zaszło, lecz o piosence, ale nie zdążyłem przed trzecim.

Trzeci odcinek wykazał się tym, że było na co popatrzeć.

Spokój nad chmurami nad Winterfell.

Mała wyszczekana wreszcie nie ograniczyła się do słów.

Szczypta grozy, gdy stare dobre małżeństwo z drżeniem patrzyło na nóż.

Czerwona wiedźma i jej magia, której wyraźnie posłużyło zerwanie z ofiarami z dzieci.

Matka Jona Snow w końcu.

Ale te sceny są ładne pocztówki z przeraźliwie nudnego miasteczka, z gatunku tych, w których za folklor robi okładanie kijami kukły.

Pocztówki z końca świata, który był bezsensowny. Który był od tego świata tak boleśnie mniejszy. Nie ma co czepiać się szczegółów kretyńskiej strategii obrońców czy tysiąca ułomności fabuły, w rodzaju Sama, który straszną miną przez cały odcinek skutecznie odstraszał zombie.

Popatrzmy na koniec.

Oto miś o kolczastej głowie i oczkach błękitnych przychodzi do chłopca, który, jak dowiedzieliśmy się odcinek wcześniej, jest „pamięcią świata”. Staje nad nim i nic.

Nie mają sobie nic do powiedzenia.

Nie mają sobie nic do powiedzenia nie dlatego, że tyle się wydarzyło i wielka tajemnica życia nie zmieści się w słowach. Nie, nie ma nic do powiedzenia, bo rzecz jest mechaniczna jak wylanie na znicz kubka wody, lub zniszczenie bałwanka miotaczem ognia, ba, nawet bardziej jeszcze – rzecz banalna jak grawitacja, jak lot spadającego ciała, jak pierwszy odcinek, w którym chłopiec spada po prostu dlatego, że stracił równowagę, bez niebezpiecznego sekretu w tle, bez perwersyjnej miłości, bez tragicznych splotów losu, bez Gry o Tron słowem.

Nocny Król jako wyjątkowo niepomyślna prognoza pogody. Jako zima nuklearna, która następuje nie jako kara, jako wyzwanie bądź jako szansa, a tylko od tak, sobie.

Tak sobie stoją nad zasypanym dlaczegoś stawem, jaworowi ludzie pod czerwonym jaworem, król, co był ciekawy, jak nie było go widać i chłopiec, który był ciekawy, póki nie zaczął udawać, że nie jest chłopcem.

Po chwili błękitne oczęta gasi ludożercza nastolatka.

Gdy król bezsensowny się rozpada, rozpada się armia umarłych, na której nadejście czekaliśmy osiem lat, rozpada się tysiąc możliwych powiązań, zacierają się się motywy kulturowe, rozpływają się tajemnice, upada sens wszystkich wątków, przepada związek z książkami, niknie nadzieja wzniecona przez cztery pierwsze sezony, koniec z zaskoczeniem i przewrotnością, inteligencją i niebanalnością.

Rozpada się wszystko, co stanowiło Grę o Tron.

Na Winterfell w ciszy opadają banknoty, na każdym prawdziwy władca siedmiu królestw, trójoka wrona i nocny król zarazem – masowy widz.