Dreyer’s English, Benjamin Dreyer (Kalendarz)

Written by:

Kalendarz z Ameryki szedł trzy dni. Był w Los Angeles, potem w paczce, a potem w Polsce. Trzy dni to symbol. To tyle, ile według proroctw Pan Jezus miał spędzić w grobie (nie wytrzymał i był krócej). Dreyer’s English, w kwadratowym pudełku, przeszedł ocean po karkach pracowników Amazonu, każdym krokiem dodając ziarnko do biliardowej miarki Bezosa. Szedł po magazynach i bagażnikach. Szedł po Warszawie i po nowej trasie do Lublina. Szedł przez rozkopaną Lipową i przez czyste podwórze ks. Prałata, tam stanął pod drzwiami administracji, i tam padliśmy sobie w objęcia. Piękne pudełko! Czcionka kształtna! Jedyne kilkadziesiąt złotych. Ale i tak wstyd. Bo to skandal. Co to za planeta? Dzieci czezną w Jemenie, a ja w Lublinie życzę sobie kalendarz z Ameryki. 

Oswoiłem się z tym wstydem w chwili, gdy dotarło do mnie, że kupiłem kalendarz z pisarskimi radami na każden dzień. Czyli zamierzam sam się pokarać za wszystkie wstydy życia.

Nie jestem graczem w kalendarze, zaledwie kibicem. Lubię, gdy ktoś ma i zrywa. Lubiłem karteczki, jakie wręczała mi babcia w jej mieszkaniu na Partyzantów. Oczyszczałem dzień z mąki ( babcia ciągle lepiła pierogi) i udawałem, że czytam choć jeszcze czytać nie umiałem. Był to raj sprzed tego rodzaju grzechów.

Co innego jednak kibicowac babci, (jaka była wtedy młoda!) co innego samemu zrywać. Ten kalendarz napisał Dreyer, którego książkę o języku angielskim chciałem przeczytać. Na krótki moment naciśnięcia złotego guzika na Amazonie wierzyłem, że kalendarz ten zapewni mi to w kropelkowej formie.

Kalendarz ten jest odwrotnością znanej idei. Alkoholicy mają książkę: „24 godziny” gdzie na każdy dzień jest medytacja pomagająca nie pić. Grafomani mają kalendarz, gdzie na każdy dzień jest pomoc do pisania.

Benjamin Dreyer zaczyna swe porady od wyrzucenia ze słownika nadmiarowych słów: pisz przez tydzień bez bardzo, raczej, naprawdę, prawie, faktycznie (kartka z 1 stycznia). Zmieniająca życie magia czystej prozy, jak Dreyer to nazywa. 

Nie, żeby mnie to uratowało. Ale czasem sprawi przyjemność, gdy powie coś po mojej myśli:

Nie mam nic przeciw zasadom w języku, zaczyna Dreyer 7 stycznia, by potem namawiać do lekkiego podważania zasad. Innego dnia umacnia moje złe nawyki, namawiając do cyzelowania zdań: Dobrze, OK, śmiało – napisz je. Nie chcę, żebyś się potknął na własnym ołówku za każdym razem, gdy tworzysz zdanie, ale napisawszy, wróć i pozbądź się ich. Każdego. Nie, nie zostawiaj tego ostatniego nietkniętego tylko dlatego, że wygląda uroczo i bezradnie. A jeśli czujesz, że temu, co zostało czegoś brakuje, znajdź lepszy, silniejszy sposób na ujęcie swej myśli.

Ja zbytnio cyzelowałem. Doktorat, moją niewydaną książkę o fantastyce, opowiadania konkursowe, wszystko pożerało dni jak głupie, bo za mocno zmieniałem.

Gdybym nie cyzelował, miałbym na blogu nie 200, a 5000 tekstów. Byłbym już znany. Piswywabym do Pisma i do Tygodnika Powszechnego. Na rekolekcje zapraszaliby mnie kapelani celebrytów. Więź, Przekrój, Twórczość, Akcent, wszystkie śmiałyby się do mnie. Wyborcza by mnie broniła przed kolegami. Na Boże narodzenie pisałbym dla niej felietony, gdzie tłumaczyłbym, że w tych świętach chodzi o to, że się rodzi Pan Jezus. Na Trzech Króli cytowałbym wiersz Eliota. A raz wzięliby mnie na scenę koło Tokarczuk i mógłbym jej przytakiwać. Chadzałbym do TVN. Tam krytykowałbym biskupów. Soros by mi płacił. Każde wystąpienie w TVN konczyłbym słowami: pozdrawiam poza tym moją rodzinną diecezję, a zwłaszcza kochanego księdza biskupa Mieczysława. A potem ryczałbym na melodię ze Skrzypka na Dachu: już jestem bogaty i o tyle mi zrobicie!

Zaraz, zaraz. Kalendarz jest angielski, więc co tam TVN-y, co tam tygodniki powszechne! Żarłbym okruchy ze stołu Bezosa. Amazon by moje myśli roznosił po świecie jak pandemię. I tak dalej… Gdybym nie cyzelował. Tego w nadmiarze żaden język, nawet anielski, nie zdzierży. Przez to poprawianie Bukowski śmieje się ze mnie razem z Czechowiczem. Obaj wiedzieli, że jak ktoś zaczyna w pisarstwie parać się formą, to nie dusza, to archiwum kurialne. 

Jak odparł ludowy rzeźbiarz, zapytany, jak rzeźbi tak roześmiane diabły i zapłakane Pany Jezusy, biorę kawałek lipy i usuwam z niej co niepotrzebne. Odbiło się takim echem, że potem Michał Anioł powtórzył to o marmurze. 

Na razie zagadką jest, czy będę z tego kalendarza korzystał. Czy codziennie przetrawię jedną kartkę szlachetnego amerykańskiego papieru. To nakazuje przyzwoitość, skoro szedł on do mnie z tak daleka, po plecach zglobalizowanej, nieco zmęczonej ludzkości. Cóż jednak przyzwoitość, gdy od czasów Biblii wygyrwa tylko pisarstwo nieprzyzwoite. Prześledzenie każdej kartki, mimo, że tyle kosztowała planetę byłoby straszne. Postanawiam więc, że o ile będę zrywał co dzień, to przemyślę tylko jedną na tydzień. A tylko jedną z 365 przetrawię i zastosuję w przyszłej powieści.

2 odpowiedzi na „Dreyer’s English, Benjamin Dreyer (Kalendarz)”

  1. Awatar Iggit
    Iggit

    Kalendarz kalendarzykiem, lecz nie wypieraj rad weterana pióra: „Drink, fuck and smoke plenty of cigarettes”;)

    Polubione przez 1 osoba

  2. Awatar PN
    PN

    Niestety! To wymierające zawody. Cygarety już poszły, teraz smok racjonalizmu czai się na seks. Alkohol umrze ostatni w okopach tej trójcy 😉

    Polubienie

Leave a Reply