Głębokie pobocza

Written by:

Nie mogę znieść widoku niepotrafiących jeździć kierowców. Dlatego staram się jadąc nie śledzić drogi, ale patrzeć na boki.

Ostatnio jechałem, a stan gry był taki: najlepszym widokiem były dwa zające boksujące się koło nasypu kolejowego. Scena jak z Ameryki z lat wielkiego kryzysu. Przeskakujący z wagonu na wagon bezdomni mają swoje reguły gry, na marginesie praworządnej społeczności, a w 2024 roku można już tak mówić o wioskach podlubelskich, takich jak ta, przez którą szedł nasyp i tory i gdzie, .skacząc naokoło siebie i obijając swe miękkie łapki o wielkie zęby drugiego skurwysyna, biły się zające.

Zające te pokonane zostały najpierw przez gęsi. Kilkadziesiąt dzikich gęsi, w większości jeszcze nielotnych, tylko biegających jak dinozaury, biegało jak dinozaury w niskim zbożu przy lesie, przez który struga płynie do jeziora, pod którym ludzie węgiel ryją.

Nie były to gęsi czyjeś, do najbliższej willi było daleko.

Gęsi, zwłaszcza nielotne, małe, brązowe dinozaury były zestresowane i wystarczyło, że zwolniłem, by je policzyć, by zaczęły nerwowo biegać po polu. Nie wiem, co robią okoliczne lisy. Pewnie odsypiają nocne próby dojścia do tych gęsi śpiących w jakichś moczarach.

Gęsi niezjedzone przez lisy, których populacja być może dopiero się odradza po tym, jak wyginęły po zjedzeniu wszystkich zajęcy, otóż liczyłem te dinozaury ze względu na nauki mojego ojca. Gdy byłem mały, jeździliśmy do Lublina trasą szeroką jak ścieżka rowerowa wzdłuż Alei Solidarności. Ilekroć przejeżdżaliśmy przez przejazd kolejowy, ojciec zachęcał mnie do liczenia wielu małych okien Odlewni Lublin, która też już wyginęła.

Po tym, jak gęsi zajęły miejsce zajęcy, miejsce gęsi zajął rudy kocur.

Widok i bez niego wart był zatrzymania się. Chmury, korzystając z tej samej pogody majowej co łąka, wyrosły bujnie i świeciły nad czarną linią lasu. Jeszcze nie wyrosły sztuce ludzkiej zęby na takie widoki, by je przedstawić czy opowiedzieć. A też – po co? Ale ten widok, wart zatrzymania się był wart więcej, nawet specjalnej podróży ze względu na siedzącego tyłem do drogi kocura o przedziwnej linii uszu.

Skupienie tego kota na łące i widoku było zupełne.

Nie polował, tylko siedział i chłonął. Z wykładów w seminarium pamiętam, że są filozofowie, którzy twierdzili, że jeśliby ten kot nie widział i nie słyszał, i nie uważał na wszystko, to by chmury, łąka, las między chmurami a łąką, nasyp, droga, auta na drodze i ludzie w autach, ptaki krzyczące w powietrzu i cała reszta poznikały. Ale kot siedział spokojnie i uważał, i świat istniał.

Po tym, jak rudy kocur zajął miejsce nielotnych gęsi, miejsce kocura zajęła sarna.

Jeśli kot był stwórcą, to sarna przy drodze na Dęblin, w zielonym dole, mała i ruda w odchłani jednego zasadniczo koloru, rozpinającego się od majowego nieba po syte drzewa, była odkupicielką.

Grzech, co dzieli mnie od Boga i ludzi ta sarna, swoim niezrównanym widokiem zgładziła. Grzech nieufności w obrazy przedstawiające sarny na polanie, jelenie na rykowisku, łanie u strugi co szepce Ave. Taka mała była ta sarna i tak zbędna w zielononiebieskich przestworach maja, że zrozumiałem wszystkie te makatki, dywany, oleodruki i serwety na stołach, ścianach, łóżkach i skrzyniach środkowej Europy.

Przebaczyłem wieszającym je ludziom.

Przebaczyłem temu, który je stworzył, ściany, sarny, skrzynie, makatki, mody, wieszających ludzi. Ludzi, którzy kaleczą mi wzrok swoją jazdą, im też, za łaską sarny, przebaczyłem, ludziom, z których po tylu latach nie zabiłem jeszcze żadnego i z których też żaden tak do końca mnie jeszcze nie zabił

Leave a Reply