Big Lebowski jedzie do Polski

Za przewodem Moondoga trafiłem na dawno zapomnianą scenę z filmu Big Lebowski. Moondog gra w tle, a Jeff Lebowski i Walter Sobchak jadą. Sobchak prowadzi. Jeff mowi mu o ich rzeczywistości, czyli o porwaniu dla pieniędzy.

Jednak Sobchak słabo słucha Jeffa. Sobchaka niepokoi Bóg.

Walter Sobczak: Widzę, do czego zmierzasz, Stary, on zatrzymał pieniądze. Chodzi mi o to, że jesteśmy tutaj, jest szabas, szabat, który wolno mi złamać tylko wtedy, gdy jest to sprawa życia lub śmierci.

Jeff Lebowski: Dasz sobie kiedyś spokój, Walter? Nie jesteś nawet pieprzonym Żydem.

Walter Sobchak: Co kurwa?

Jeff Lebowski: Stary, do cholery, jesteś polskim katolikiem…

Walter Sobchak: O czym ty kurwa mówisz? Nawróciłem się, kiedy poślubiłem Cynthię! Daj spokój, Koleś!

Jeff Lebowski: Tak, tak, tak…

Walter Sobchak: I Ty o tym wiesz!
Jeff Lebowski: Tak, a pięć pieprzonych lat temu rozwiodłeś się.

Walter celebruje swoją żydowskość, swoistą dla niego tak, jak dla kozy swoista jest trąbka.

Nawet jedyna lubiąca Waltera istota na planecie, czyli Jeff, nie wytrzymuje tego kabaretu i się śmieje. Jest z czego – zostaje bowiem odwrócony znany stereotyp.

Stereotyp taki, że polski katolik Żydów nie lubi.

Nie dlatego oczywiście, że „żydzie, żydzie, gówno za tobą idzie”, ani nie przez „nasze kamienice wasze ulice”, i nie przez to, że niezgolony włos od czasów II wojny nazywa się u nas z jakiegoś powodu Żydem, ale dlatego, że każdy Polak jest uważnym obserwatorem rzeczywistości. Wie, na przykład, o tym, co się dzieje w Palestynie. I współczuje, no przecież!

W życiu najbliżej miałem do takiego obserwowania rzeczywistości, z którego bierze się nielubienie Żydów za czasów, gdy rządzili mną Walterowie Sobchakowie. Tak, nie tylko weteran Wietnamu, Walter, doznał odwrócenia godnego wiedeńskiej kozetki. Także weterani lubelskiego seminarium, kapłani Pana, odwrócenia takiego doznawali.

Poza naturalną skłonnością ludzkiego umysłu, którą Dzieciątko Jezus zamknęło w zdaniu „budujecie grobowce prorokom, których wasi ojcowie zamordowali”, odwrócenie w kwestii Żydów miało u owych kapłanów odcień praktyczny.

Przez wieki seminaria rządzone były moralną pałką, na przykład ortodoksji, lub czystości. Pałki te pogryzł niestety ząb humanizmu i kieł rozumu.

Zbawiennie, wiek XX i reformy Soboru Watykańskiego II włożyły w kapłańskie dłonie pałkę nową. Pałkę moralnego oburzenia na antysemityzm. Tym lepiej, że my wszyscy młodzi chłopcy w seminarium, tego z czasów Marka i Alfreda, będąc z podlubelskich miasteczek i wiosek, byliśmy w kręgu podejrzanych. Oczywiście nie wpadało się w ten krąg przez praktyki przemocy czy nazizmu, przeciwnie. Tylko wyrażając zdziwienie przesadą zostawałeś w seminarium antysemitą. Tylko przez zdziwienie przesadą wychowawców w rzuceniu się na nie swoje (daliby mi za to nie swoje!) podpadało się.

Poważniejsze wielbłądy oczywiście były przełykane, bo chodziło przecież nie o ludzi – Żydów, ale o szabat i niemożność szabatu ks. prorektora Waltera Sobchaka.

Sobchak z filmu jest zabawny w swym rozwodowym judaizmie. Nie mógł po prostu zostawić tych ludzi w spokoju, ani żony Cynthii, ani reszty Narodu Wybranego. Sobchak jest żałosny w trosce o szabat, ale teraz, mili, wyobraźcie sobie, że Sobchak panuje nie nad sceniczną kierownicą, ale trzyma palce i kciuki na waszej głowie, z każdej strony. I ściska.

Oczywiście, sam tam łeb włożyłem, a teraz jęczę.

Nikt mnie do seminarium nie zapędził. Koleżanki z liceum mnie tam nie zaniosły na rękach, na tę Wyszyńskiego 6 sam poszedłem, siadłem w rozmównicy ze świadectwem maturalnym, nie wystraszyłem się lica ks. Jerzego i winny jestem tylko sobie.

Chociaż nie – po namyśle – winni są Żydzi.

Żydzi winni mi są, z tą swoją bogatą literaturą religijną, życie. Ich pisaniem dzień po dniu w seminarium się skarmiałem. To Jeremiasze i Szawły nakładały dłonie na mój mózg. To przez Żydów szedł do mnie Duch. Napełniałem się nim nad kartami nowych i starych opowieści o Żydach i ich Bogu. Ufałem, że wszystko, także ja z moją reakcją na rzucenie się moich przełożonych na judaizm mieścimy się w Wielkim Planie Boga.

A byłby to plan artystycznie bogaty. Ach, wszystkie te dni judaizmu, ach, wszystkie te kazania walące moralną pałką w fanatyków, ach, te wszystkie powitania szabatu, jakie ks Marek tańczył pośród rytualnych kadzi w wielkie piątki, nad moją głową, który akurat rozmyślałem o cierpieniu Najważniejszego Żyda i gniewałem się. Oby się do końca okaleczyli Ci, którzy was podburzają, to jest, których kusi judaizm, gdy jest nowe prawo, ewangelia, te sprawy.

Ach, to wszystko, co mnie stresowało, mobbingowao i co tam jeszcze, tyle lat! Co mi spokojną konsumpcję klezmerskiej muzyki zaburzało i opowiadań Singera. Wszystkie te katolickie bzdurki. Lekkie prześladowania. Czymże one są wobec wieczności, czy raczej: czym one są wobec sekretów kurii, położonej trochę wyżej na Wyszyńskiego?

Dziś, po latach, gdy wyszedłem z lubelskiego kościoła znam odpowiedź Boga na odwrócenia ludzi. Jest taka sama, jak publiczności filmu Big Lebowski na jazdę w szabat z Walterem Sobchakiem. Odpowiedzi tej w Biblii brak. Bogu nie wypada robić: ha, ha, ha, z wiadomych powodów.

Bogu wypada za to, a pewnie i dobrze robi to, co mi przed chwilą o Sobchaku przypomniało – słuchanie Moondoga.