Gdy Bukowski wydał książkę o swoim dzieciństwie, kupił dom. Miał pieniądze ze sprzedaży wierszy, opowiadań i książek o swojej pracy w urzędzie pocztowym i o swojej pracy nigdzie, o przetracaniu życia na torze wyścigów konnych i z kobietami. Na torze wyścigów konnych i z kobietami będąc Bukowski spędzał czas, gdy nie tworzył. Ale teraz doszedł jeszcze dom. Duży dom z ogrodem. Doszedł duży w ogrodzie trawnik do strzyżenia.
Gdy Bukowski pchał swą pierwszą własną kosiarkę przez pierwszy własny trawnik, jego żona uważnie go śledziła. Siedziała na werandzie z książką o dzieciństwie Bukowskiego w ręku. Gdy Buk skończył i zaczął szykować kosiarkę do garażowego odpoczynku, jego żona, Lidka, wyleciała na trawnik z miarką. Po chwili z udawaną powagą pokazała Bukowskiemu samotne źdźbło. No nie, niech to szlag, powiedział Buk, najpierw on, teraz ty.
W książce o dzieciństwie Bukowski opisał rytuał strzyżenia trawnika niemieckich emigrantów do Ameryki. Młody Buk nie mógł iść grać, nie mógł iść się włóczyć, nie mógł iść pisać sobie opowieści o pilotach, młody Buk musiał dokładnie kosić. Gdy skończył, matka wołała i wychodził z domu ojciec z miarką. Trwało to krócej lub dłużej, ale w końcu zawsze znajdował źdźbło. „Źdźbło!” Krzyczał. Potem brał Buka do łazienki, gdzie wisiał gruby pas skóry do ostrzenia brzytew. Mały Buk mógł dumać o tym, że po angielsku brzytwa to ostrze, czyli blade, a źdźbło to też ostrze, czyli blade. Ojciec tłukł Buka często, tłukł coraz mocniej, aż do dnia, gdy się przestraszył. Buk był już sporym chłopcem, a ojciec wkładał w pas całą duszę, walił naprawdę mocno, a nie popłynęła nawet łza. Wtedy się przestraszył. Wtedy odpuścił. Potem tylko raz próbował włożyć głowę Buka w jego wymiociny, ale już nie dał rady. Ciekawe, że te wymiociny Buka to był pierwszy raz, gdy w domu pojawił się nadmiar alkoholu. Fan równego trawnika ćwiczył go na sucho.
Należy być ostrożnym w sądzeniu ojca Buka. Ojciec Buka, stary Bukowski nie był pisarzem, nie znamy jego strony medalu. Jeden fakt jednak przemawia do mnie. Właśnie lubił medale stary Bukowski. Gdy jego syn został pierwszy raz wydrukowany w czasopiśmie literackim (obok Lorki i Sartra, i Celina!) i przywiózł gazetę do domu, ojciec wziął ją, by się pochwalić w pracy. Ojciec Buka pracował w muzeum. Słucham o tym w biografii Buka i myślę sobie, jednak coś było w starym diable, trochę dumy. Ale ojciec Buka, korzystając z tego, że mieli takie same imiona, Henry Charles, wmówił wszystkim w pracy, zwłaszcza dyrekcji muzeum, że to on napisał, przez co dali mu podwyżkę. Buka musiało to ugryźć, ale najmocniej myślę nie to, że ojciec się z nim nie liczył, ale raczej to Buka gryzło, że tak bardzo jego ojciec liczył się z dyrekcją muzeum. Całe życie podpisywał się drugim imieniem, tak też znajduje się go dziś w Internecie: Charles Bukowski.
Gdyby ojciec Buka był Abrahamem, na tamtej słynnej górze, gdzie związano dziecko, inaugurując monoteizm, to zapewne byłby puściłby źdźbło w ruch zanim anioł zdążyłby cokolwiek powiedzieć. Zabiłby Buka na sam widok anioła. Z szacunku dla dyrekcji muzeum. Nie bez nadziei na awans. Aby równa była trawa.
Młodego Bukowskiego cenię za szczerość. Pisał prawdę, mniej ważne jest to, że pisał o swojej niechęci do domków na przedmieściach i do kustoszów muzealnych, do ostrzy na trawnikach, o swojej chęci za to do kobiet, picia, koni. Ja ciągle nie piszę prawdy.
Słuchając opowieści o zostawionych brzytwach na trawniku, przypomniałem sobie Izbicę, Izbicę. Otóż, gdyby ojciec Buka nie wyjechał ze środkowej Europy, być może mówił by na takie zostawione po koszeniu trawnika źdźbła tak, jak czasem my mówimy i pewnie czasem Niemcy mówią: Żyd. Zostawiłeś Żyda! Słyszałem to kilka razy jako dziecko, na przykład, gdyśmy sprzątali planetę Ziemię w dniu sprzątania Ziemi i zostawiłem na powierzchni planety jakiś śmieć. Nie zostawiajcie Żydów, dzieci. Nie przyszło mi do głowy, że to jest cała nienapisana powieść o tym, co się działo w wojnę. Rodzina Bukowskich pozbawiona została tego odniesienia do kultury. Buk pisał o śmierci i beznadziei, ale nie znał jej w tej odmianie.
Są całe teorie, jak Niemcy wychowali się pokoleniami do tego, co zrobili Żydom, bijąc dzieci. Są całe teorie, jak Polacy wychowali się pokoleniami do tego, by źdźbło na trawniku czy włos na brodzie określać mianem Żyda pół wieku po Zagładzie.
W latach czterdziestych młody Bukowski pozował czasem w szkole na zwolennika Hitlera. Pisał, że robił to, bo nie mógł znieść patriotycznej propagandy przeciw Niemcom i Hitlerowi. Pisał też, że nigdy nie przemawiał na lekcjach WOS-u, mimo wszystko, przeciw Czarnym, Meksykanom, Indianom, Żydom. Mogło tak być. Buk, jak oni, był na marginesie, był biedny i jak wszystkie mniejszości w szkole – ledwie tolerowany. Gadanie głupot przez młodego Buka skończyło się, gdy zaczęli się wokół niego gromadzić autentyczni sympatycy Hitlera. Buk padł ofiarą propagandy dwa razy, jak widać, za drugim razem własnej propagandy.
Przypomina mi to los innego pisarza, którego cenię za szczerość, Menckena. Mencken też był proniemiecki w obie wojny, doradzał, aby Ameryka nie angażowała się w Europie. Wielu miało go za rasistę. Ale Mencken był specyficznym rasistą. Gdy do Baltimore przypłynęły statki z Żydami, apelował o ich przyjęcie. Gdy tłum rozszarpał Czarnego w wiosce pod Baltimore, to Mencken poszedł na wojnę, a nie żaden zawodowy humanista, codziennie tokujący przeciw hitlerom, to Mencken poszedł na wielką wojnę i walczył w niej niemal sam.
U Buka nie ma wspomnień o Menckenie, jeden był z Kaliforniii, drugi z Maryland, jeden z zachodniego, drugi ze wschodniego wybrzeża. Czy Buk czytał Menckena? Ulubiony pisarz Buka, John Fante, też prawdopiszący, wspomina Menckena w książce „Ask the Dust”, szczerej książce o głodującym pisarzu, książce pięknej i skandalicznie niedocenionej. Jeszcze Bukowskiego coś na polski przetłumaczyli, na przykład „Kobiety”, ale ani Menckena, ani Fantego już nie. W Ameryce też już o nich zapominają. Każde przyzwoite Jeruzalem ma cmentarzyk dla swych proroków.
Nie mogę się zdecydować, czy to oznacza, że Mencken i Fante, a i trochę Buk zostali skoszeni kosiarką czasu i opinii większości, czy właśnie sterczą znad poszarpanych ostrzy jako niedobita mniejszość, jak ostre źdźbła, jak ci Żydzi. Na grozę, na śmiech przez łzy, na pamiątkę, że ktoś jednak żył.