Przewóz, Andrzej Stasiuk

Written by:

Target książki Stasiuka to ja. Też uważam, że zapach rzeki i plamy światła na podwórzu zasługują na więcej książek, niż ich świat pomieści. Jak Stasiuk, tak i ja pochodzę znad nieuregulowanej rzeki. Ja lubię „Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy”, lubię przemyt, jak każdy chłopak znad Wieprza. Dlatego czekałem na nową powieść Stasiuka. Czekałem, ale bojąc się.

O ile bowiem Stasiukowe opisy świata można czytać w rondo, aż do zmemoryzowania na pamięć, o tyle wtedy właśnie kolejne zaczynają gorzej wchodzić. Nuda – zwykła rzecz. Tylko, że Stasiukowe powieści nie były nigdy aż tak udane, jak powieści. Te zapomina się po jednej lekturze, jeśli się je kończy.

Pierwsze strony „Przewozu” pachniały przełamaniem. Banie się ustąpiło we mnie nadziei. Może Stasiuk nauczył się pisać powieści?

„Przewóz” to powieść, której akcja toczy się w czasie II wojny światowej. Polska pada w 1939 roku. Granica między Niemcami, a Sowietami idzie przez jej środek, opiera się o rzekę Bug. Zaraz ruszy front wschodni, ale zanim ruszy, to się tam pokręci trochę Niemców, trochę Żydów, trochę Polaków, trochę Miejscowych. Fabułę powieści, wydaje się, ciągnąć będzie facet, który ma łódkę i przewozi przez Bug jak jakiś Charon.

To była prawdziwa przyjemność, czytać opis płynięcia łódką po rzece, gdy wiem, co i po co chłop wiosłem robi, albo przynajmniej mam takie wrażenie, że wiem. Pojawia się bratertwo między wymyślonym chłopem, Stasiukiem i mną, i Bugiem i księżycem. Potem to braterstwo się pogłębia, Stasiuk wczuwa się w myśli me. Niemiec kupuje dwie ryby za dwie paczki fajek i myślę sobie, cholernie drogo dał. Parę stron dalej i Stasiuk zauważa, że to nad Bugim musiała być bardzo dobra cena, te dwie paczki.

Przypominam sobie, co babcia mówiła, że Niemcy w Wiśle koło Pszczyny płacili za jajka. Albo, co mówil podchorąży Szczerba, że pod Milejowem też płacili. Jaki porządny naród! To pierwsze rozdziały przewozu, ale już cieszę się, bo widzę, jak Stasiuk w „Przewozie” unika klisz. Zaraz jednak pierwszy zgrzyt. Lekko nierealny dialog o tym, kto może być Polakiem, tu już pachnie humanistyczną propagandą Gazety Wyborczej, propagandą, której nienawidzę dlatego, że się z nią zgadzam i wiem, ilu ludziom ona obrzydzi humanizm. Ale i to przebaczam Stasiukowej powieści. To przecież współczesna polska powieść!

Niestety, po pierwszych rozdziałach dochodzę do momentu, gdy znika rzeka, znika wieś, wojna znika, a ja siedzę w toalecie wieżowca nad Wisłą i żałuję, że przerwę na kawę poświęciłem na felieton Stasiuka z Tygodnika Powszechnego. Przecież przed chwilą miałem powieść w rękach! Gdzie jest ona?

Już piąty rozdział „Przewozu” to felieton. Słownik uczy, że felieton to „krótki utwór publicystyczno-dziennikarski na tematy polityczne, społeczne, obyczajowe i kulturalne, posługujący się środkami prozy fabularnej, napisany w sposób lekki i efektowny, utrzymany w osobistym tonie;” Felietony to te krótkie teksty, które pisarze piszą dla chleba do tygodników i gazet. Piąty rozdział „Przewozu” to felieton zaprawiony reportażem z drewnianych budynków. Jego zadaniem jest rozbicie akcji powieści i przypomnienie o kilku prawdach, o których czytelnik gazet, które drukują Stasiuka i tak nie ma szans zapomnieć.

Po kolei:

Fizyka uczy, że światem rządzą prawa. Dlatego w książce o wojnie w Polsce musi być zdanie z Platona: tylko umarli widzieli koniec wojny. Jest ono i u Stasiuka. Ładnie je sparafrazował: wojna nie kończy się nigdy dla kogoś, kto ją widział. Ot, jedzenie dla mózgu, jak mawiają Amerykanie, drobiazg do przemyślenia dla inteligentnego widza. Przez dwie minuty walczyłem z pokusą, by wstawić je Stasiukowi do Wikipedii w sekcji „cytaty”.

Ale musiałbym wtedy wstawić i to zdanie: wynurzali się z wojennej ciemności i nasłuchiwali, czy Niemiec nie wróci, Żyd nie zmartwychwstanie, Ruski nie odejdzie. Uśmiechnąłem się na tę aluzję do Pana Jezusa. Dzięki lekturze podobnych felietonów nawet ja, o kościelnym wykształceniu, kojarzę w końcu, że Jezus to Żyd.

Ten felieton-reportaż-medytacja toczy się w Drohiczynie. Stasiuka śmieszy, że w takiej wiosce jest kuria biskupia. Mnie też to śmieszy. Ale się nie śmieje. Co bowiem robi Stasiuk? Ponieważ ten jego piąty rozdział to nie część powieści, gdzie się coś dzieje, ale właśnie felieton/medytacja nad kuriami, to Stasiuk idze z kimś do tej całej wiejskiej kurii. Nie wchodzi, tylko ogląda. Jego uwagę zwraca czarna skoda superb. Jakby sugerował, że może być biskupa. A przeceż tego nie wiemy! Może być, dajmy na to, polityka. Lub biznesmana, który… no dobra, teraz robię sobie jaja, czyli to, co Stasiuk niechcący zrobił z „Przewozu”.

Mniejsza o tę limuzynę rodem ze stereotypu (odkąd się okazało, że kurie tuszowały torturowanie dzieci, motoryzacja sakralna straciła dla mnie swój walor. Niechby jeździli korwetami, cały episkopat, ale mieli szczyptę przyzwoitości, potrzebną, by przerwać gwałty na kilkulatkach. Stąd mniejsza o skodę superb! Jeszcze śmieszniejsze jest bowiem, jak Stasiuk opisuje przemowę biskupa (pachnie Pacyfikiem) na którą lud reaguje brawami. Cud to rzadki w polskim kościele!

Na koniec Stasiuk zauważa, że kuria jest martwa, a rzeka żywa, bo niesie „muł, ryby i czasem zbutwiałe drewno”. Chwila! Kuria też! Niesie tyle rzeczy, że trzeba dopisać całą litanię po tym zbutwiałym drewnie, od złotych sztabek po wylicytowane parafie. Kuria żyje nie gorzej, niż Bug, nad którym stoi. Ale czytelnik Stasiuka na to życie ciekawe nie popatrzy, ale tylko pogrymasi lekko nad skodą, jak to w „Tygodniku Powszechnym”.

To tyle, jeśli idzie o „Przewóz” jako powieść.

Po piątym rozdziale czar prysł. Raz po raz wstawki, jak to się u mnie nad rzeką mówi, wydawają mi się publicystyczne. Dotykają bieżączki. Przerabiamy teraz pańszczyznę? Twardoch dmie w Radziwilła? No to i u Stasiuka krzyż stoi na pamiątkę zniesienia pańszczyzny, dobrze, że się powstrzymał i nie dopisał, że przez prawosławnego cara rosyjskiego, a nie polskiego katolickiego.

Znów na kolejnych stronach wydaje się, że Stasiuk polemizuje z nacjonalizmem. Dobrze, ja też nacjonalizmu nie lubię, ale to nie tak w powieści się nacjonalizm zohydza. Ba, nie tak go się zohydza nawet w felietonie! Nudne to. Tyle razy już było takie męczliwe rozliczenie z nacjonalizmem, z wojną.

Panie Boże, wzbudź sposród nas kogoś, może być nawet Polak, który by o wojnie inaczej opowiedział. Albo spraw chociaż, by TVP puściła znów „Czterech Pancernych”, by liberałowie, lewica i prawica powąchali lżejszej propagandy.

Jest w „Przewozie” dialog o tym co będzie, jak nic nie będzie. Przypomniał mi lepszy, Tyma, z „Rozmów przy wycinaniu lasu”. Ileż to było subtelniejssze. Jak naturalne!

Powinienem go znienawidzić, tyle obiecuje Stasiuk, a nie daje nic. Prawie. Stasiukowi należy się moja miłość za to, że tyle się naopisywał starych stodół, że ja nie czuję się już w obowiązku o nich pisać.

A bo tak, i ja piszę! Opowiadania i powieści. Polska jeszcze nie jest gotowa. Co rano wspinam się na dzwonnicę katedry i patrzę z góry, i stwierdzam, jeszcze nie. Ale przecież kiedyś będzie. Albo kiedyś ja się pomylę. Zbiegnę po wytartych dębowych schodach (podobały by się Stasiukowi) krzycząc już! A wtedy – kto wie? Może jakieś wydawnictwo się pomyli? Może Pallotinum, albo WAM? Czytelnicy potem, to w końcu tylko ludzie i też mogą się pomylić, i wtedy będą czytać.

Może chcąc uhonorować księdza, co szydzi z Pacyfika, Tygodniki i gazety zaczną recenzować mnie przychylnie? Przy dobrym wietrze i przy ewentualnym zamordyźmie, jaki daj Boże, by w Polsce zapanował, to mógłbym za swoje pisanie dostać nawet międzynarodowe nagrody. I tylko na nieczytanych przez nikogo blogach pisaliby o mnie tak, jak ja teraz o Stasiuku. Z taką niewyrozumiałością. Że to może malownicze, ale jednak pisarskie nic. Skakałyby na mnie wtedy te blogi jak drzewa na pijaną kozę.

Leciałyby oskarżenia. Że to już było u Stasiuka, a to u Twardocha, to u Małeckiego, i tak dalej, a sens tej prozy Niewiadomskiego to jest felieton z Tygodnika. Och, jakbym ja tylko miał taki felieton! To o nim chyba Reb Tewie kiedyś śpiewał? Co by mnie te złe języki blogerów obchodziły, gdybym miał felieton „Okiem wikarego” w Tygodniku, a może w Piśmie, albo Gazecie? Gdyby jeszcze moja książka się sprzedawała? Dla pieniędzy zdradziłbym nawet moją kameralną księgarnię i poślubił Empik.

Ale, ale, nie mam się pastwić nad sobą z przyszłości, co nie nadejdzie. Chcę się jeszcze pastwić nad Stasiukiem.

W „Czarnych oceanach” Jacek Dukaj, inny nasz pisarz, co nie umie w powieści, przytacza taką anegdotę. Oto Pan Bóg patrzy z góry na polskich pisarzy, pisarki. Widzi, że to jest słabe. Że od siebie ściągają. Widzi, że to samo piszą w felietonach, w recenzjach. Że dążą do bycia takimi samymi. Unifikacja! Pan Bóg nierychliwy, w końcu go księża z wiek wieka uczyli, że każdy ma jedno tylko kazanie. Ale Pan Bóg i sprawiedliwy. Zamienia więc naszych pisarzy w takie same białe kule, co tylko latają w kosmosie i robią „drrrr”. Otóż kuriozum było takie – anioły wołają Boga i mówią, patrz! A tam na kuli, która powstała ze Stasiuka, widać, jak wśród zieleini pełznie Bug, czuć mułem, wikliną, czuć papierem wydawnictwa Czarne. Bóg kiwa głową, tak, tak, powiada, Stasiuk jednak coś w sobie miał. Umiał w klimat. Trochę.

Badacze twórczości Dukaja zwrócą mi uwagę, że to inaczej było w „Czarnych Oceanach”. Przepraszam. To taka moja maniera. U mnie drzewo skacze na pochyłe kozy. Przedszkolaki rozszarpują 42 niedźwiedzie. Mojżesza roztrzaskują tablice.

Od zawsze tak się droczyłem. W seminarium ksiądz biblista powtarzał: Jonasz prorok zjadł wielką rybę! Sam! A ja kpiłem z ostatniej ławki, że kto wie, może to wielka ryba zżarła proroka Jonasza? Trwało to latami. Mówiłem o tym na każdym kazaniu. Dopiero miesiąc temu, po upomnieniu z kurii, dałem spokój.

Doczytam do końca „Przewóz” Stasiuka, szczęśliwie już mi niewiele zostało. Kocham Stasiuka i mógłbym dlugo i dobrze pisać o tej książce, ktora mnie nie porwała, nie zaskoczyła, nie wciągnęła. Tylko po co? Za mały ze mnie kotek, bym się owocnie łasił.

Zakończę apostrofą do Stasiuka.

Stasiuku! Doceniam, stary i wielki pisarzu (piszę to bez ironii), że chce Ci się pisać, ja jeszcze prawie nic nie napisałem, a już mi się nie chce i mamię się, że to Polska nie gotowa. Nie mam więc prawa Cię sądzić, autorze dość długiego przecież „Przewozu”. Wiem też, że wydaje się u nas tysiąc gorszych książek. Ale, na litość, proszę, nie sugeruj się marnością naszej literatury! Nie chciej być ślepym królem kraju jednookich, Stasiuku. Idź nad Bug. Poproś o łaskę Boga. Niech we Dwu zrobią cud. Niech nas jeszcze uniesie, Stasiuku, Twa proza i puści, niech będzie jak rzeka, jak druga wojna.

Niech naprawdę, a nie tylko w słowach będzie jak chrzęst partyzantów wbijanych na patelnię o trzeciej nad ranem dla trzech palących fajki jajek niesprzedanych Niemcom.

4 odpowiedzi na „Przewóz, Andrzej Stasiuk”

  1. Awatar
    Anonim

    wierzowca eee wierzchowca?/?

    Polubione przez 1 osoba

  2. Awatar
    Anonim

    bierzączki czego? że ktoś coś bierze?

    Polubione przez 1 osoba

  3. Awatar PN
    PN

    Dziękuję 🙂 Problem bierze się stąd, że przenoszę tekst z jednego edytora do drugiego. Po tej operacji nie podkreśla błędów. Sam z siebie nie potrafię ich wyłapać. Tak stwierdzili polscy naukowcy, badający mnie 30 lat temu i wystawili mi nawet dokument, ale to już się nie liczy, bo zgubiłem go.

    Polubienie

  4. Awatar G. Fidelis
    G. Fidelis

    Właśnie tak mi się wydawało, że byczki to wina jakiegoś programu edytorskiego. Poza tym, jak dla mnie, styl Autora obfituje w swego rodzaju licentia poetica i jest to czasem nawet urzekające. Jeśli jednak mogę się dołączyć do uwag, to pozwolę sobie zapytać, co robią diabły z zakończenia pierwszego tekstu o „Ogrodzie…” Boscha: „otwierają oczy, licząc balsam”?

    Poza tym uprzejmie donoszę, że w tekście o obostrzeniach jest słowo „kausacja” zam. „kauzacja”.

    Może jak sobie jeszcze coś przypomnę, to napiszę. A może nie napiszę. Taki jestem wredny Garfield F., a dziś jeszcze wredniejszy, bo dawno na tym blogu nie było wpisu o malarstwie.

    Polubione przez 1 osoba

Leave a Reply