„Pomiędzy”, Paweł Radziszewski

Pomiędzy Radziszewskiego to dobra książka. Zniechęcała mnie na początku okładka. Chłop w wodzie z akordeonem. Kojarzyła mi się z bardzo lekkimi powieściami wakacyjnymi. To i tak lepiej, niż gdyby miała się kojarzyć z przedobrzoną, wysoką literaturą polską, której nie da się czytać. Debiut Radziszewskiego zaś czyta się bardzo dobrze. Zdania są jasne. Dzieje się wiele, ale po kolei. Ba, bywają nawet gry językowe, które znienawidziłem przez Sołtysa, ale tylko jedna na raz. Proza Radziszewskiego jest równa i miło się nią idzie. Może aż zbyt miło. Proza ta jest jak woda, którą opisuje, woda kanałów, a nie rzek. Nawet nieliczne przekleństwa nie uwalniają ją od wspomnianej miłości.

Akcja „Pomiędzy” toczy się w wiosce położonej gdzieś na bagnach. Dzikość bagien wskazuje na wschodnią Polskę, ale brak wschodnich sąsiadów, Rusinów. Jest za to hrabia, są za to Cyganie, co dwa razy do roku zajeżdżają do sąsiedniego lasu. W lesie rośnie grusza, co prawie nie ma korzeni, za to wspiera się na gałęziach. To centralne drzewo opowieści. Jak kopią niedaleko kanały, to akurat cztery, jak cztery są rzeki w biblijnym raju.

„Pomiędzy” kojarzy mi się ze „Stu latami samotności”, jest krótsze, strawniejsze nawet, ale też mniej czaruje.

Radziszewski dowodzi, że realizm magiczny, kojarzący się z Marquezem czy z Calvino, nie zużył się całkiem dla polskiej wsi. Cuda dziejące się w wymyślonej wiosce Zręby z kart „Pomiędzy” idzie kupić wraz z mieszkańcami i człowiek nie żałuje.

„Pomiędzy” pięknie brzmi. Dobry tytuł. Nawet recenzenci skorzystają. W recenzjach będą wyliczać różne książki tej „pomiędzy”. Pomiędzy kobietą, a mężczyzną. Pomiędzy ogniem, a wodą. Pomiędzy swoimi, a obcymi. Pomiędzy Polakami, a Cyganami. (To plus – Żydzi, standardowi nasi obcy, dostali w „Pomiędzy” urlop). Pomiędzy sacrum, a profanum. Pomiędzy przeszłością, przyszłością a teraz. Pomiędzy gruszką, a misiem. Pomiędzy kolcami lis się przeciska. Pomiędzy kamilą, michałem a ks. Szymonem. Pomiędzy jajkiem na śmietanie, a marchewkowymi liliami. (Dziękuję Radziszewskiemu za te lilie marchewkowe. Rosły po wsi odkąd pamiętam, w końcu przywlekliśmy je pod dom, ale zawsze myślałem, że są pomarańczowe. Tymczasem lepiej pasuje do nich marchew).

A Pomiędzy panem, wójtem a plebanem? Nie. Nie ma w „Pomiędzy” wójta. W całej książce jedyne państwo to pan hrabia i okupanci. Polski nie ma. Nie ma jej sołectw, gmin, powiatów, urzędów wojewódzkich, stolica raz przelotnie się pojawia, bo trzeba jakoś dolecieć do mitycznej Ameryki. Już bardziej ona, niż Polska jest w „Pomiędzy”. Państwo z orłem w herbie nie dotarło do Zrębów. Koniec pomiędzy jest niezły, ale widziałbym też możliwość takiego końca, że Polska tam w końcu dociera. No i co robi? Ano, rozdaje stroje – czerwone i niebieskie, a także kaski i kije, a potem głośno gwiżdże i ludzie zaczynają.

Mimo, że „Pomiędzy” nie porusza tematu obecnego rozdwojenia, czy rozstrojenia w Polsce, mówi o niej jednak to i owo. O dziedzictwie hrabiostwa i szlachty. O przemocy idącej przez pokolenia. Nawet o przemianach religii, od ludowo – jarmarcznej, po osobistą pobożność nowych ruchów kościelnych. Radziszewski te dwie formy, starą, trochę wyśmianą i młodą, drapieżną, ocenia podobnie, jak ja. Nie ma zresztą w jego ocenie nic zaskakującego. Byłaby może nawet banalna, gdyby nie to, że jednak Radziszewski prozy propagandowej antykościelnej nie uprawia, bo interesują go jednak ludzie. Ich uczucia i to, co się z nimi dzieje.

Ludzie u Radziszewskiego przypominają drzewa. Rzeczy przydarzają się im. Nieczęsto zdarzają się wybory. Uczucia i wydarzenia niosą na przemian bohaterów, którzy nieodmiennie cierpią. Nie znajdują też, jak sugeruje tytuł, miejsca dla siebie. Pomiędzy życiem, a śmiercią nie oznacza szczęścia czy chociaż spokoju. To zawsze jest cecha dobrej prozy – nieco fatalizmu. Może dlatego jednak książka ta nie zachwyciła mnie, a jedynie się podobała, że nawet przez chwilę nie sądziłem, że coś fatalizm przełamie? W „Kamieniu na kamieniu” Myśliwskiego mamy niby to samo, ten samo korowód postaci splecionych ze sobą, poruszając się jak koło pór roku, jak woda spływająca z góry w dół, ale tam postaci te nie do końca o tym wiedzą i trochę walczą z losem. Przegrywają, ale są podobniejsi do nas w żywionych złudzeniach. Ludzie z Pomiędzy, o których dobrze się czyta, są nasyconą emocjami ruchomą scenografią. Piękną, a emocje są prawdziwe, więc chce się to czytać. To ludzie tańczący ludowy taniec wokół ognia. To tłumy z obrazów Breughla.

Radziszewski to inteligenty pisarz, który sporo zostawia czytelnikowi i nie wyjaśnia oczywistości. Gorzej mu idzie z tajemnicami, powieść wydawała mi się zbyt jasna, przewidywalna.

Ale to nie znaczy, że „Pomiędzy” nie daje do myślenia. Jest tam zabawna scena z serii scen odwiecznych. Dziecko przychodzi do księdza i pyta o pochówek zwierzaka. Ksiądz mówi, że nie wolno. Dlaczego? Wiadomo. Pies nie ma duszy. Miliony dzieci polskich latami to słyszały. Kotki też nie idą do nieba, i tak dalej. Nie ryzykują też piekłem, dodajmy. To często pierwszy kontakt dziecka z teologią. Dusza pomaga rozgraniczyć śmierć człowieka od śmieci zwierzęcia. Rozgrzesza przy okazji kiełbasę i hot wingsy.

Ojciec Salij, swego czasu dyżurny teolog Polski, opowiadał raz, jak dzieci do niego przyszły, chcąc ochrzcić kotka. Gdy im odmówił, zapytały dlaczego? Odpowiedział, a czy widziałyście, by kotek się modlił? Dzieci odeszły uspokojone, bo nie widziały. Cóż, dzieci nie widziały, ale Salij czytał na pewno u Ojców Kościoła, że koty, jaskółki i żonkile nic nie robią, tylko się modlą. Codziennie czytał psalmy o tym samym brzmieniu. Wiedział, że jedyny fragment Biblii, który wprost o tym traktuje, to znaczy o duszy nieśmiertelnej zwierząt, jest zagadkowy. Kto pozna, czy oddech bydląt idzie do góry, a zwierząt do dołu? Czy jakoś tak.

Wszyscy jesteśmy takimi Salijami (większość w gorszym niż Salij stylu). Ludzie tolerują teologów, bo naprawdę nic nie wiedzą o teologii, a anioł stróż sprawia, że od razu zapominają usłyszane odpowiedzi.

W każdym razie, gdy mnie dzieci zapytały, co z ich chomikami, które przekroczyły wielką rzekę, to mówiłem im, że zostaną odnowione, chomiki te, na końcu czasów. Na ten chomiczy renesans jest w Biblii sporo więcej dowodów, niż na to, że całkowicie znikają, a i watykańscy prałaci też jeszcze tego nie obalili, że będzie Nowa Ziemia.

Natomiast na pytanie o chrzest chomika odpowiadałem, że raz, że nie potrzebuje, dwa, że nie wiadomo, czy chce, a trzecie to już dla siebie zatrzymywałem – że nie zapłaci.

Tak, czy owak, na wagę kwestii „przychodzą dzieci do księdza z martwym zwierzęciem” zwrócił mi uwagę właśnie Radziszewski w „Pomiędzy”.

Gratulować takiego debiutu. Nie mam pewności, że wszystko przyswoiłem, pewnie po kilku dniach będę miał ochotę coś dodać do tej recenzji. Na przykład, o Radziszewskiego wizji pracy.

Przeczytałem „Pomiędzy” z przyjemnością, nawet, jeśli bez zachwytu. Nie było momentu, w którym proza nagle zgęstniała, zakręciła, utrudniła czytanie. Nie rzuciła mną, ja nią też nie rzucałem. Co może się darzyć przy następnej książce dobrego pisarza – ciesz się, Polsko! – Pawła Radziszewskiego.