O tym się nie mówi, Emilie Pine

Dobra proza to stawianie słów jak cegieł, napisał Nowakowski, a Emilie Pine potwierdza to. Stawia słowo przy słowie, zdanie przy zdaniu i bez przerw, bez zdań za długich albo nie na temat. Styl idzie w parze z myślą. Są jak długoletni partnerzy. Emilie Pine pisze szczerze i gdy pisze, że musi na chwilę wstać i odpocząć od tego, co pisze, wierzę jej. Gdy stwierdza, ile ją będzie kosztować napisanie szczerze o swoim życiu, wierzę jej i rozumiem, że waha się napisać, bo nie wie przecież, czy szczerość tę przełknie jej R. Ten, o którym na końcu napisze, że bez niego nie byłoby słów. Byłbym zadowolony, będąc R., że ochrzczono mnie ojcem takiego pisarstwa.

Pine pisze o ojcu alkoholiku, gorzej nawet – o ojcu pisarzu; o jego chorobie, o miłości, o niejedzeniu śniadań i obiadów przez osiem lat, o seksie piętnastolatek, o braku rozwodów w Irlandii, o dziecku, o gwałtach, których nie było, a jednak były, o tym, że najlepiej pisze się krwią i że ta krew to może być miesiączka. 

Pine jest aktualna. Kolega z Rosji napisał na Twitterze, że w państwowej telewizji w nocy puścili dokument o przemocy wobec kobiet. Pod wpisem komentarze: i do was dotarła ta zaraza! Znam to. Powiedziałem raz w Łęcznej kazanie o przemocy wobec słabszych, celowo zawsze wymieniałem kobiety, dzieci i mężczyzn, bo wiedziałem, co może się stać. I tak się stało. Przyszedł cynicznie uśmiechnięty wąsacz do zakrystii. Pochrząkał i powiedział, że jestem młody i nie wiem, że kobiety też biją mężczyzn. Słyszał swoją wersję, nie słuchał mnie też w zakrystii i  w myślach posłałem go do diabła i do Freuda. Ciągle jeszcze mnóstwo jest takich, co wmawiają nam, że nie trzeba głośno mówić. 

Czasem robi się z tego kabaret. Wojciech Wencel, autor poezji patriotycznej, napisał w Internecie, że reklamy podpasek to oznaka upadku cywilizacji, bo dowodzą, że ludzie nie mają wstydu. Ten sam Wencel oprócz poezji patriotycznej podarował też Polsce swe wyznania. Stąd wiemy, że masturbował się przy porno w niewietrzonym pokoju. Niepokój wobec kobiecości, wiara w to, że Zachód upada i masturbacja to stałe tematy tutejszej cywilizacji. Jak i ludzie, którzy nie wietrzą pokojów.

Miarą cywilizacji mogą być także słowa, które produkuje. Oto fragment z „O tym się nie mówi” Emilie Pine:

Jak wiadomo, tajemnicą dobrej literatury jest „przelewanie własnej krwi na papier”. Wyobrażam sobie pisarza, który ukuł to powiedzenie, siedzącego przy maszynie do pisania, przed nim pusty arkusz. Jakiego rodzaju krew sobie wyobrażał? Krew z żyły w swoim ramieniu? A może płynącą z tętnicy w nodze, z rany na głowie? Raczej nie chodziło mu o krew z szyjki macicy. Mam tak dużo tej krwi: krwi menstruacyjnej, krwi z okresu ciąży, krwi z poronienia, krwi z czasu, gdy znowu-nie-byłam-w-ciąży, krwi z okresu okołomenopauzalnego. Po prostu ciągle się pojawia, ciągle płynie i ciągle muszę sobie z nią radzić. Wciskam do pochwy chemicznie wybielaną bawełnę, aby zatamować jej przepływ, zabezpieczam bieliznę, zakładam na noc podpaski ze „skrzydełkami” z nadzieją, że nie przeciekną na prześcieradło jakiegoś mężczyzny ani nie wyrwą mi zbyt wielu włosów łonowych swoimi „wyjątkowo bezpiecznymi” samoprzylepnymi paskami. Zakładam te niekochane, brzydkie majtki „okresowe”, raz na miesiąc wygrzebywane z czeluści szuflady. Jak się okazuje, niepotrzebnie się męczyłam — wystarczyło siedzieć przy biurku i przelewać tę krew na strony notatnika, wypełniać szokującą czerwienią ich biel. 

Tak oto ginie Zachód, tak oto upada Europa. Wencel ze stołka spada. Husarzu ze skrzydełkami, na koń! 

Mógłbym wkleić tekst Wencla. Zamiast tego ciekawostka: gdy w 2016 roku przyznano mu nagrodę „Zasłużony dla Polszczyzny”, pojawiło się votum separatum, opisujące dziwaczne okoliczności tego wyboru i tłumaczące, dlaczego między Wenclem, a polszczyzną nie ma zasług, a są winy. Otóż podpisał się pod owym wotum Walery Pisarek. Człowiek łagodny, uczciwy, krystaliczny, jeśli kiedyś wyszedł z mojego rodzinnego Jaszczowa, to był nim właśnie Pisarek. Znawca języka! Gdy on mówi, że jakiemuś pisarstwu brak etyki… Wyjściem Wencla, w moich oczach, było oddanie nagrody, spalenie papierów i pójście w uczciwszą pracę. Nie skorzystał, teraz jeszcze wzięli go w lektury. 

Lektury to inna kwestia związana z Pine. Ludzie pytają, po co w szkołach stręczyć dzieciom książki? Jedną z odpowiedzi jest to, że stan cywilizacji, o który tak się troszczą krytycy Pine, poprawia się na skutek czytania książek. Jak? Przez to, że czytanie o czyichś cierpieniach krzewi empatię. Łatwiej wejść w czyjeś buty. Książka Pine dowodzi, że to zawsze wyzwanie – nawet, gdy się kogoś kocha jest to trud dokładnie taki, jak uczciwe pisanie, słowo za słowem, uczciwe budowanie domu, gotowanie czy wszystko inne. Już w pierwszym rozdziale, pełnym zdumiewającego uczucia, wyrażonego raczej między słowami, niż w słowach, Pine pokazuje, że dwoje dorosłych, inteligentnych ludzi, bliskich sobie jak ojciec i córka może zupełnie inaczej odbierać jedno i to samo zdarzenie.  Pine pisze to, bo wie, że będzie od swoich czytelników wymagać cierpliwości. Zderzenie bowiem z taką szczerością, jaką ona prezentuje, nie jest łatwe.

Nie tylko bariera mężczyźni – kobiety jest utrudnieniem. Chodzi o rzecz bardziej podstawową, niż płeć. O ja i ja. Pokazując swoje doświadczenia, myśli i emocje, Emilie skłania do rachunku sumienia z tego, na ile współodczuwam. Święci włączą w to nawet kasjerów i ludzi mijanych na chodniku, mi wystarczyło pomyśleć o osobach, które są dla mnie ważne, by się spocić. Mając wyrzuty sumienia przez własny egoizm zacząłem szukać go u Pine. Czy nie pisze tylko o sobie? Pisze. Jest tego świadoma, stwierdza nawet, że taka forma napisania o problemach nie oddaje całości jej doświadczenia, ale jest z drugiej strony niezbędna, by wybrzmiało to, o czym się nie mówi. Świadoma, dojrzała pisarka, rozumie, że zawsze jest coś za coś. 

Jako czciciel kobiet uważam, że każda myśląca kobieta potrafi tak pisać, jak Emilie, ale na szczęście litują się nad pisarzami i dają im pewne złudzenia. A może i nie? W końcu ciekawe i kobiece „Szczeliny Istnienia” sprzedałyby się lepiej i pewnie byłyby czytane na całym świecie, gdyby były prostsze w stylu. Znów Pablopavo, czyli Paweł Sołtys wydał kolejne opowiadanie i znów żałuję, że odszedł od jasności „Mikrotyków” ku grom słownym. Nie mówiąc o problemach drobiu literackiego mojego pokroju. 

Książka Pine zebrała na Wyspach zasłużone nagrody. W Polsce zawdzięczamy ją Joannie Figiel i wydawnictwu Cyranka. Kupić ją wypada jedynie w jakiejś kameralnej księgarni, najlepiej w „Między Słowami”.

Ciągnąc metaforę muru ze słów, co się tak podoba Nowakowskiemu, powiem jeszcze, że książka Emilie Pine jest jak dom. Nie każdy chce przeczytać książkę, ale prawie każdy ma ochotę rzucić okiem na czyjś dom. Potem siąść w kuchni i posłuchać, co zeznają stół i sprzęty. Tak jakby mogły mówić. Albo, co powie człowiek, który potrafi pisać. 

PS. Obraz to Hasegawa Tohaku, Sosny. Sosna to pine w języku Emilie.