Wspomnienie o Józefie Życińskim

Written by:

Moje kontakty z lubleksimi biskupami zaczęły się tak, że biskup Mieczysław podszedł do mnie, gdy stałem na środku kościoła i palcem wywiercił mi w głowie dziurę. Przez nią to wleciał Duch Boży. Po bierzmowaniu kupiłem książkę „Bóg a ewolucja” Józefa Życińskiego. Okładka zielona jak sawanny raju. Nie wyjaśnił mi Józef, ile włosów mieli Adam z Ewą, ale namieszał na tyle, że poszedłem do seminarium. Tam podszedł do mnie na opłatku. Połamaliśmy się. Oj, jaką dziurkę masz na czole, powiedział, a kiedy się pomacałem, zapytał, oj, skąd jesteś? Powiedziałem, że spod Milejowa. Oj, bardzo ci współczuję i gratuluję, że pomimo takich ciężkich doświadczeń odnajdujesz drogę. Skąd znał Milejów? Z wizytacji. Miał pamięć iście boską.

Potem spotykałem go cały rok. Co rano. Przed śniadaniem leciałem do kiosku na Królewską, gdy on czekał na swoją Gazetę Wyborczą. Czasem wychodził przed pałac, zwłaszcza, gdy pisali o nim. Słuchałem też jego kazań, aż po to kazanie w maju roku 2010, gdy zrobił ze mnie diakona. Niedługo potem umarł w Rzymie.

Nie wspominałbym Józefa, gdybym miał lepsze rzeczy do roboty – to jest, gdybym czytał właśnie jego biografię. Skarby świata całego bym dał za tę książkę.

Książka o Życińskim! Bez hagiografii, robiącej zeń męczennika wśród dzikich gojów, ale i bez demonologii, że niby z jego śmiercią dokonała się apokatastaza. Apokatastaza to wiara w zbawienie diabła. Więc gdy umiera ktoś, kogo ksieża nie lubią, czasem mówią, że się apokatastaza dokonała, bo diabły uciekły do Pana Jezusa, gdy ten lub tamten poszedł do piwnicy. Otóż ja bez skrajności nudnej i bez skrajności podłej życzę sobie biografię tego człowieka.

Ale to się nie stanie.

Nic tak, jak brak takiej książki pokazuje, że Życiński przerósł Lublin, a poniekąd sam siebie.

Na razie w miejsce książki o nim są wspomnienia i są konferencje. Nie dam rady z nimi konkurować. Nie byłem dość blisko. Ale był moim szefem i o tym napiszę.

Nie wspomnę Józefa szczerze. Nie dam rady. Do tego trzeba pokoleń. Gdybym ja starał się pisać szczerze, gdyby potem mój syn się starał, gdyby potem wnuczka i prawnuczka się starały, to praprawnuczek może dałby radę myśleć i pisać w sposób wolny.

Na razie taka dawka szczerości, jak poniżej, musi wystarczyć.

Na ambonie: Lew. Józef rzucał się z niej z pasją na słuchaczy, a sens jego słów ich gonił. A przecież jego kazania miały jeden schemat: 1) Oj, cichy Nazaret. Oj, styl Marty, gdy wśród zabiegania umiemy odnaleźć tę płaszczyznę wartości, która łączy. Szemrał Józef w tej części łagodnie, niczym rzeka Świnka, gdy wpada w ramiona Wieprza. A potem: 2) Oj, nie wszyscy naśladują styl Marty! Tu było o tym, co przeskrobali politycy, media lub księża. W tej części kazania rzeka wychodziła z koryta i zalewała krajobraz współczesności. A była to rzeka ognia. A był to wojujący humanizm i była to szarża i furkotały skrzydła dialogu! A w części 3) znów szemrał cichy Nazaret.

Często Józef drażnił, ale nie nudził – nigdy. Na kazaniu, 8 maja, gdy zrobił mnie diakonem, powiedział o św. Stanisławie i Bolesławie Śmiałym tak, że przysiągłbym, że mówi o sobie i o Jarosławie. Ale to pewnie było złudzenie. Przecież ciagle grzmiał, że nie wolno mieć Kościołowi ustalonej relacji z żadną z partii.

Józef czytał. To było słychać. A to takie pamiętniki wspominał, a to inne. Pożerał drukowane. Józega-kaznodzieję parodiowano, bo jego parodiować się dało. Byłby bez charakteru, a karykatury byłyby niemożliwe. 

Jeszcze dziesięć lat Józefa, a usłyszelibyśmy wiele politycznych filipik o nieangażowaniu się Kościoła w politykę. 

Musiałem przerwać pisanie tego wspomnienia, wsiąść w auto i gdzieś pojechać. Stojąc na Kunickiego puściłem radio. Leciał komunikat o tym, że dziś audycji nie będzie, bo media protestują przeciw wiadomej ustawie. Przypomniało mi się, jak Życiński lubił dawać za przykład Quebec, kanadyjską prowincję zamieszkałą przez katolików. Jeśli Kościół w Polsce wejdzie w politykę, mówił Józef, to jak w Quebecku – nie wyjdzie cało. A przecież w Quebecku ludzie byli pobożni jak w Tarnowie! Nawet Świadkowie Jehowy opuszczali msze niedzielne tylko w chorobie. W Quebecku był nawet zakrystianin, co uzdrawiał i wskrzeszał, i to tysiącami. Brat Andrzej się nazywał. Nie pomogło. Parę lat po tym, jak brat Andrzej zamknął oczy, skończyła się w Quebecku religia katolicka w jej społecznym oddziaływaniu. Józef Życiński co dzień przypominał, że Polska będzie Quebeckiem Europy. To tylko mocniej pchało przekornych w politykę.  

Józef był najoryginalniejszym znanym mi stylistą języka polskiego. Po swojemu mówił, pisał po swojemu. Nikt się nawet nie zbliża do takiej odrębności stylu. A ja nie lubiłem tych jego zdań. Dziwnie połączone, zbyt okrągłe. Na granicy samozadowolenia. A przecież styl ten jakoś pociąga.

Pracowałem w parafii, gdzie posadzka była popękana. Lokalna ludność uznawała ją za świętą, nie dawała jej zdzierać. W każdym razie kafelki latały. Ich brzdęk był tłem mszy. Okazało się, że Józef na wizytacji usłyszał je, a nawet zobaczył. To wybitne, bo łatwiej wtedy widzieć bukiet, co ci go dają parafianie i tę duchową ofiarę, co ją daje proboszcz. A Józef w dokumencie napisał: ambarasujący widok kafelka! Zauwazył też, że na stosunkowo niewielkiej powierzchni lud Boży przyjmuje komunię na wszystkie znane i nieznane nauce sposoby. Tak bylo! Cały protokół czytało się jak proroctwo i to takie zupełnie spełnione, jak te Izajasza, Micheasza czy Amosa.

„Protokoły zebrane wizytacji parafialnych” Józefa Życińskiego kupiłbym w ciemno za sto złotych. 

Nawet, gdy bardzo mnie ruszył kazaniem, nie potrafiłłem długo się gniewać. A raz naprawdę miałem nerwa. Był deszczowy, majowy dzień, gdy rektor spotkał mnie przypadkiem na korytarzu i wysłał pod pomnik Armii Czerwonej, nie znienawidziłem Józefa. A drażniły mnie tamte modlitwy. Dziś lubię chodzić pod tem pomnik. W lecie słychać tam wilgi. Pewnie, że Józef miał wtedy rację. Czas pokazał, że słusznie bał się rusofobii. Słusznie protestował przeciw równaniu nazizmu z komunizmem. Tylko co z tego? Już wtedy nie tyle modlitwy mnie drażniły, ile jego upór, byśmy opowiedzieli się za nim choćby bez przekonania, z samego posłuszeństwa.

Co zrobić, gdy wyraźnie inteligentniejszy człowiek ma cię za głupka?

Klęska pedagogiczna stała się udziałem Józefa. Dialogu nie da się uczyć młotkiem. Gdy każesz ludziom wychowanym w ścisłej hierarchii uczyć młodszych dialogu, humanizmu i tolerancji, wyjdzie z tego kabaret. Tak było w naszym seminarium. Jakim cudem umysł tej miary nie widział, jak niszczy własną sprawę?

Jeszcze o Józefowych kazaniach. Żeby pojąć ograniczenia polskiej tradycji patriotycznej wystarczy wysłuchać trzech kazań plebanów z miasteczka. Albo pójść na kolędę po takim miasteczku i na ulicy Bożnicznej usłyszeć, że „Hitler to jednak dobrze zrobił”. Ale pojąć ograniczenia tradycji humanistycznej, którą reprezentował Życiński, jest trudno. Trzeba wysłuchać setek kazań. Trzeba się w deszczu modlić za Armię Czerwoną. Trzeba być na kilkudziesięciu przymusowych spotkaniach dialogu. Ja miałem tę łaskę dzięki Józefowi.

Dzięki niemu nie stałem się taki, jak on. Nie jestem subtelny, nie dbam o formy. A skłonności miałem! Chodzi mi o malarzy, których lubił, o muzyków, których słuchał. O kulturę Żydów, o kulturę Europy. Dzieliłem jego gusta.

Weźmy z tego malarza – wielkiego Murilla. Wychowałem się w domu rodzinnym ojca, obwieszonym obrazami Murilla. Lubiłem je. Ilekroć dostałem rodzynki, szedłem pod „Chłopców jedzących winogrona”. Kopia Murilla wisiała też w kościele. Autor nie miał warsztatu, albo mu nie zapłacili, ale wiedział o co Murillowi chodziło. Na jego „Wniebowstąpieniu” Maryję ciągnie w górę czułość. Po latach czytałem u Józefa o tym czułym pędzlu Murilla. Ten biskup miał oczy. Dziś już przegryzłem pepowinę łączącą mnie z ”Chłopcami jedzącymi winogrona” i z całym Murillem, ale nadal, ilekroć ktoś zachwyca się ”Trójcą” Rublowa i mówi, że Zachód nie ma czegoś takiego, to wyciągam reprodukcję ”Trzech młodzieńców z wizytą u Abrahama” tegoż Murilla. Są czuli. Są piękni. Aż do obrzydzenia. Być może tacy, jak powinni być ludzie. Być może tacy, jaka powinna być Trójca. 

Albo pamiętam, jak Józef opowiedział o cudzie. Jak mgła zeszła z lotniska w Boliwii, gdy poprosił o to swoją świętej pamięci Matkę. Zaskoczeniem wśród kleryków było, że ot, tak uwierzył w cud. Czy filozofia przyrody na to pozwala? Innym razem doradzał, jak spalić seminaryjną choinkę.

Wiedza jego była więcej warta niż liczne jego książki i doktoraty. Mówił siedmioma językami, a wyglądało, że dwudziestoma. Żartowano, że od jego poprzednika, świętej pamięci Pylaka, do niego diecezja lubelska pokonała 10 000 lat. Dlaczego? Pylak badał na odpustowym obiedzie kartofle wahadełkiem. Życiński zaś mówił o fizyce kwantowej po angielsku, francusku i niemiecku na raz i sączył pepsi.

Nie wszystko musi być racjonalne, rzucił kiedyś na koniec mszy. Nikt tego nie załapał. Zdanie to, znaczące dla większości nic, a nawet dwa nice, jemu niosło ulgę. Jego genialny umysł, znający szereg języków i pojmujący w mig filozofię analityczną, oscylujący około 160 IQ bez kawy, dostał od właściciela pozwolenie na luz. Pewnie dlatego Józef lubił się modlić.

Był dobrym księdzem. Pamiętał imiona.

Żywy czy umarły, Józef robił wrażenie. Każdy ksiądz diecezji lubelskiej powie, gdzie był i co robił, gdy gruchnęło, że arcybiskup Życiński nie żyje. Doczekał się nawet Józef własnych teorii spiskowych. Jedna, oczywista, to ta, że dzielił narodowość z Synem Bożym. Ale były i barwniejsze. Słyszałem, jak pod kurią starsi księża spekulowali, czy na aby na pewno nie żyje? Może uciekł do Australii? Człowiek tej miary osuwa się w mit. Trudno pojąć, że mógł tak po prostu umrzeć. Podobnie było z plotkami o jego związkach z masonerią. Sto razy słyszałem różne wersje, jedną głupszą od drugiej, ale nie było takiej, według której byłby masonem jakiegoś niskiego stopnia. Co najmniej 32! Wrogowie widzieli go wśród elity.

Dyktował też Józef gusta kulinarne.

Dopiero dziś, dziesięć lat po jego śmierci zdarzy się, że butelka pepsi będzie stała na stole bez komentarza, że to napój archidiecezjalny. A napój archidiecezjalny, bo Józef pepsi lubił. To cała jego filozofia. Coca cola nie różni się bardzo od pepsi, nie? Ale trochę się różni. O to trochę chodzi. Józef lubił małe różnice, mówił na nie zdrobniale: subtelne dystynkcje.

Był hojny i pomógł wielu ludziom. 

Gdy mówił o filozofii, brano go na poważnie.

Dobrze Gutowski powiedział: on na wszystkich wywierał wpływ. 

Żeby uzmysłowić sobie, co wyżej zrobiłem, warto zobaczyć film diecezji tarnowskiej o Józefie. Kultyczny! Gdyby taki film powstał o św. Józefie Cieśli, to niósłby w nim do Egiptu na barkach nie tylko Dzieciątko i Maryję, ale i osiołka, a potem jeszcze piramidę. W grę wchodzą wielkie uczucia. Jeśli więc kolejnych wpisów na blogu nie będzie, znaczy to, że brzękam łańcuchami w katedralnym lochu, przez ścianę ze spoczywającym tam w krypcie Józefem.

No dobrze, ktoś zapyta, a czy Józef był święty?

Podobają mi się tu stare kryteria. Jeśli będzie czynił cuda – dostanie aureolę z pieczątką kościelną. Wtedy każda opinia ustąpi wobec wyładowań łaski. Ale zanim Ziut dokona cudu, to najpierw przeanalizuje jego konsekwencje kulturowe w świetle filozofii Whiteheada. A potem upewni się, że beneficjentem cudu będzie jakiś biedny żuczek.

Na przykład taki z przewierconą przez biskupa głową. 

5 odpowiedzi na „Wspomnienie o Józefie Życińskim”

  1. Awatar Iggit
    Iggit

    Idę po pepsi. Wypiję je z namaszczeniem.

    Polubione przez 1 osoba

  2. Awatar PN
    PN

    Ha, no właśnie. Rano spojrzałem na to, co napisałem i słowo „namaszczenie” też mi przyszło do głowy 😀 niestety, i ja napisałem kolejną Ziutkową hagiografię.

    Polubienie

  3. Awatar Iggit
    Iggit

    Bukowski też dopiero z rana dowiadywał się co i ile napisał, no… i ile wypił, a przynajmniej jego bohater w „kobietach”;)

    Polubione przez 1 osoba

  4. Awatar 4 maja, kolejka do Ikei – Wiadomo, blog!
    4 maja, kolejka do Ikei – Wiadomo, blog!

    […] Wyszedłem ze sklepu z ziołami. Myślałem o słodyczach, o szczypkach. Jest taki sklep z różnymi rzeczami, Paper Tiger. Oni mają wszystko, od kalejdoskopów po papierowe maski i ziele angielskie, mogą mieć szczypki. Duchowość kramów odpustowych, jak mawiał Życiński. […]

    Polubienie

  5. Awatar Garfield Fidelis
    Garfield Fidelis

    Człowiek czynu, który zapłacił zdrowiem za gotowość do konfrontacji z problemami – gotowość, która na sprawowanym przez niego urzędzie bynajmniej nie jest oczywista. Hierarcha, którego stać było na przystępność. Pasterz dobrze znający zapach swoich owiec, a to już bardzo dużo. Myśliciel o imponującym intelekcie i szerokich horyzontach. Kapłan, dający przekonujące świadectwo wiary. 

    Jego wadom nie zaprzeczam.

    Bardzo go brakuje. R.I.P.

    Polubione przez 1 osoba

Leave a Reply