Duszpasterstwo w czasie pandemii, recenzja

Written by:

Gdzie ja trzymam ręce, skoro nie na pulsie Kościoła? Ukazała się bowiem książka „Duszpasterstwo w czasach pandemii”, a ja nic o niej nie wiem, nic o niej nie piszę. Czas to nadrobić. Nie jest światło po to, by stało pod ziemią skalistą, lub by je ptaki wydziobały. Niech rozświetli mi blog.

Dokument jest cały piękny, cały doskonały. Staje przed nami jak to uśmiechnięte stworzenie z Pieśni nad Pieśniami, którego kawałek podobny jest do synogarlic, kawałek do gazeli, i tak dalej, a całościowe wrażenie jest bardzo dobre. Dobroć tego wybitnego tekstu tkwi w szczegółach. Na niektóre z nich rzucili się krytycy. Nawet księża nie mogli się powstrzymać. Co inni księża myślą o takim księdzu krytyku? Zazdrości, że to jego nie poprosili o artykuł do doskonałej książki Episkopatu „Duszpasterstwo w czasach pandemii”! Cokolwiek powodowało tymi krytykami, zawiść, srebrniki Sorosa czy tylko wierność narodowej tradycji krytykanctwa, ja wznoszę się ponad to.

Recenzja poniższa jest więc bardziej komentarzem do doskonałego tekstu. Zwłaszcza tego pięknego wyjątku:

Żadna w historii sytuacja prześladowań, wojny, kataklizmów naturalnych czy zagrożenia życia i zdrowia wiernych w dawnych epidemiach nie spowodowała tak szybkich i radykalnych zmian w duszpasterstwie Kościoła (…) W warunkach wielkich epidemii ospy czy dżumy w średniowieczu istniała raczej skłonność do łączenia się ludzi razem w wyznawaniu wiary, do celebracji różnych praktyk religijnych i tłumnych modlitw o ustanie epidemii, często masowych nawróceń w chorobie. Oczywiście to wtedy jeszcze potęgowało zakażenia i skala śmiertelności była większa, bo nie znano sposobów zapobiegania i ograniczania epidemii tak jak obecnie, ale wydaje się, że świadectwo wiary, powierzenie się Bogu i determinacja wiernych były wtedy większe, nawet za cenę zachorowania i śmierci. Można powiedzieć, że wskazania Ewangelii były wtedy praktykowane dosłownie: „Kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie”?

(…) Dziś wierni, odizolowani w domach, wylęknieni i bezradni, dziwnie posłusznie zgadzają się na ograniczenia w praktykach religijnych, rezygnując – nawet z dyspensą, nawet słuchając swych duszpasterzy – z realnego udziału w liturgii, Mszy św. i Komunii św. Nie szukają innych sposobów – nie widzą potrzeby?

Tak pisze Jerzy Brusiło, ojciec profesor, franciszkanin konwentualny. Takich zdań nie urodziliby najmędrsi z Oxfordów i Cambridge, nawet pod lufami karabinów. John Cleease by ich nie urodził, nawet w swój lepszy dzień.

Takie zdania rodzi polski franciszkanin tak naturalnie, jak gil żółtą plamkę po przeżarciu głogiem.

Tylko jedno można do tego dodać, na obronę wiernych, którzy dziś nie chcą gromadzić się, umierać i iść do Królestwa Niebieskiego. Otóż w średniowieczu, w tym czasie wiary i gorliwości, gdy organizowano tyle procesji, i stawiano niemal tyle kapliczek i krzyży pokutnych, co w XXI wieku w Łęcznej, wtedy przecież nie tylko wierni byli inni.

Inni byli też duszpasterze:

Św. Mikołaj rzucał biednym złoto przez komin i kuria się nie przyczepiła.

Bessarion Egipski spacerował środkiem Nilu, strasząc hipopotamy.

Makary z pustyni zatkał gębę ówczesnym Dawkinsom, przenosząc z miejsca górę siłą wiary.

Eugeniusz z Lublina dokonywał cudów karcianych i w obrocie ziemią. 

Św. Jan i wielu innych wskrzeszali pieczone ryby.

Św. Walenty oczyścił z dżumy całe miasto.

Św. Dominik lubił spowiadać młode dziewczyny.

Św. Dominik uleczył studenta z rozpusty samym zapachem. 

Św. Jacek zalepił w pierogi hordę tatarów, co napadła na Sandomierz.

Św. Antoni, ilekroć siedział na swoim orzechu, widział ludzi w zielonym kolorze. 

Św. Stanisław uzdrowił sytuację prawną gruntów kościelnych, wskrzeszając na sąd dawnego właściciela. 

Św. Hildegarda malowała, komponowała, egzorcyzmowała, zakładała klasztory i jeszcze znajdowała czas na mistyczne omdlenia i plewienie ogródka. 

Św. Józef z Kupertynu, przodek duchowy o. Jerzego Brusiły, latał po niebie jak Żyd po pustym sklepie jeszcze w XVII wieku, gdy Izaak Newton dopiero uczył się chodzić. Może to on potem przeleciał nad drzewem i rzucił w Izaaka słynnym jabłkiem, na którym wypisany był wzór na grawitację?

I tak dalej. Znaki i dziwy można mnożyć. Duszpasterze czasów, gdy wierni byli gorliwi, po prostu czynili cuda.

Większości tych cudów Kościół się wyparł. Niestety! To tylko takie legendy średniowieczne, mówią dziś teolodzy. To całkowicie empiryzm i racjonalizm, deizm i ateizm, takie rozumowanie. Bo tak naprawdę co to za różnica: rozmnożyć chleby, czy pierogi? Wskrzesić Łazarza, czy pieczonego konia? Ale teolodzy używają tu kryterium śmiechu: jeśli cud jest niepoważny, to się nie zdarzył. Boją się bowiem wyśmiania w bezbożnych pisemkach. Drżą tam, gdzie Makary moczył piach z ubawu. No i Makary miał rację, a nie oni. To właśnie cuda z odrobiną jaja są bardziej prawdopodobne. Poczucie humoru w końcu jest cechą istot inteligentnych. Tych to istot zabrakło, gdy wykuwano na katolickich uniwersytetach Boże przymioty: wszechmoc, wszechwiedzę, wszechobecność, dziwnie zapominając o Jego wszechśmiechu. 

Dziś dopiero mozół profesorów, jak o. Jerzego Brusiły, niesie nadzieję, że jeszcze się w Polsce pomodlimy: Wszechśmiejący, wieczny Boże… Może jeszcze w tę pandemię.

4 odpowiedzi na „Duszpasterstwo w czasie pandemii, recenzja”

  1. Awatar Iggit
    Iggit

    Tak, tekst jest trudny do przebicia. Czuję się jednak obowiązany do obrony Cleese’a czy też Cheese’a. Czy o. Brusiło może się pochwalić czwartą żoną, tym razem 30 lat młodszą!?

    Polubione przez 1 osoba

  2. Awatar PN
    PN

    Stary John to gość, dla którego sam ogoliłbym nogi, ubrał sukienkę i udawał 30 lat młodszą 😀

    Polubienie

  3. Awatar P.
    P.

    Saltier than Lot’s wife, jak mawiają na tt amerykańscy bracia i siostry ;p dzięki za ten tekst

    Polubione przez 1 osoba

  4. Awatar PN
    PN

    Proszę! Pozdrawiam żonę Lota znad ukraińskich anchois z piwem 😉

    Polubienie

Leave a Reply