Metoda Wima Hofa, Wim Hof

Written by:

W dzieciństwie Wim Hof skakał po drzewach, a w zimie budował igloo tak zapamiętale, że zasnął i zapadł w hipotermię. Odtąd pokochał zimno. Zwłaszcza zimna woda, o którą nietrudno w Holandii, kusiła go. W końcu nie wytrzymał. Miał 17 lat, złamał cienki lód i wlazł do kanału. Dało mu to głębokie poczucie łączności z prawdziwym sobą. Odtąd biegał boso po śniegu i właził do beczek z lodem. W Księdze Giunessa w sekcji zimowej „Wim Hof” przewija się po kilkanaście razy na każdej stronie, mniej więcej w tym stylu (za Wikipedią): „W 2007 roku podjął nieudaną próbę zdobycia Mount Everestu. Mając na sobie szorty i sandały wspiął się na wysokość 6700 m n.p.m. Potem musiał założyć buty, bo do sandałów nie da się przymocować raków. Wspinaczkę zakończył na wysokości 7400 m n.p.m. z powodu powrotu kontuzji stopy, której doznał podczas biegania boso na kole podbiegunowym rok wcześniej”. Z tym, że zwykle Wim Hof odnosi sukcesy. Nie tylko bije rekordy pływania pod lodem i bosego maratonu w Finlandii, ale też dla dobra ludzkości naucza swej metody. Pobudował centrum w Karkonoszach, gdzie szkoli uczniów i wydał książkę: „Metoda Wima Hofa”. 

Nikt nie zaprzeczy, że w metodzie Wima Hofa coś jest. To idzie na zdrowie: otwarcie okna w grudniu, przykręcenie kaloryfera, zimny prysznic płacowy, albo, dla odważniejszych, patrzenie, jak kąpią się morsy. Patrzyłem sobie tak dwa tygodnie temu, na spacerze nad Wisłą, na wysokości Janowca, dwa kilometry za Kazimierzem. Młodych panów było dziewięciu. Skakali niecierpliwie między głównym korytem, a sporym zalewem, jaki zrobiła Wisła, gdy trochę popadało i był wyższy stan wody. Wybierali miejsce jakby polowali. Próbne rzuty gałęzi pozwoliły na ekspertyzę, że głębokość jest akuratna.  Potem przyjechały dziewczyny. Jeden z chłopców uprzejmie nawigował na wąskim nasypie, gdy kierowczyni nawracała Passata. Mówił jej: nawróć teraz, bo potem nogi Ci zdrętwieją! Powietrze miało pół stopnia Celsjusza. Wilgotność wynosiła 158%. Wszystkie ptaki wodne, od łabędzi po kaczki siedziały skulone na brzegu. Potęgowało to tylko podniecenie morsów. Jakkolwiek miła byłaby woda i jakichkolwiek masaży wymagałyby potem zdrętwiałe nogi, to główna frajda była jeszcze przed kąpielą – w zachęcaniu się i podnieceniu, czy i jak dam radę. Poza tym to łączy. Kąpanie się z kimś w zimnym to jak wspólna modlitwa, albo jak czytanie komuś na głos – intymność dwa, do trzech razy większa niż w seksie.

Nic dziwnego, że wabi to ludzi +20. Gdyby byli dyrektorami, prawnikami, kanonikami lub inną elitą, jechaliby do lasu na degustacje, a potem strzelali z broni palnej do rzeczy podobnych do dzika, do zdziczałych psów albo do nieba, oczyszczajac Bogu podwórko z ptaków wodnych. Z tą narodową tradycją chłopcy i dziewczęta znad Wisły wygrywają jednak ochotą i prostotą. Zresztą, kąpiele w Wiśle też są tradycją. Lud kiedyś miał je za święte, zanim obalił to wydział teologii dogmatycznej KUL. 

W „Metodzie Wima Hofa” od teologii aż się roi. Na przykład, autor zna taką przypowieść o duszy: „Co zrobimy z duszą, skoro ludzie narobili z niej bałaganu?” Zastanawiali się mędrcy na specjalnie zwołanym spotkaniu. Początkowo zdecydowali umieścić ją na szczycie najwyższej góry. Ale ludzie, jak wiemy, wleźli na Mont Everest, znaleźli duszę i zrobili z niej trofeum. Mędrcy więc umieścili ją na dnie morza. Niestety, ludzie zanurkowali i wydobyli ją i umieścili w muzeum diecezjalnym. Dlatego mędrcy postanowili umieścić duszę poza najdalszą planetą. Ale ludzie pobudowali statek kosmiczny i po uroczystym poświęceniu przez biskupa, polecieli, znaleźli duszę, przynieśli z powrotem i zaczęli walkę o nią w wolno-mielących polskich sądach. Gdzie więc włożyli ją mędrcy? Otóż w człowieka! Bo w swoje wnętrze, mówi Wim Hof, patrząc na nas ze swojej książki karcącym bez osądzania wzrokiem, człowiek współczesny nie patrzy! Gdyby to robił, to nie tylko, jak Wim Hof, pływaliby pięćdziesiąt metrów pod lodem, ale i modyfikowaliby siłą woli swoje DNA, uśmiechał się ciągle, nawet stojąc w długich kolejkach.

Głęboki oddech pomaga na nerwy, jak i zimny prysznic. Trudność w „Metodzie Wima Hofa” pojawia się jednak przy modyfikacji DNA. Na przykład Wim Hof uważa, że kontrolowany oddech pozwala odczytać wspomnienia przodków zapisane w genach. Czytam, że ludzie, którzy leżeli jak kazał Hof i oddychali jego metodą, widzieli nad sobą twarze. Wydawały się znajome, lecz jakoś dziwne. Hof twierdzi, że to właśnie przodkowie, odzywający się z DNA, żywy dowód, że siłą woli można je zmodyfikować – w każdej z stu miliardów komórek ciała. Postanowiłem to sprawdzić. Położyłem się na mym wygodnym łożu. Oczyściłem umysł, Wstrzymałem oddech, a potem oddychałem jak Wim Hof kazał. Po kilku godzinach otwarłem oczy. Twarze krążyły nade mną. Dopiero po chwili rozpoznałem Jędraszewskiego, Janiaka, Dziwisza i antyczne oblicze biskupa Mieczysława. Skąd?! Pokrewieństwem z Episkopatem szczycić się nie mogę, zwłaszcza w lini prostej. Jak więc to wyjaśnić? Musiałbym kontynuować metodę, ale, że moje krzyki wystraszyły interesantów z administracji cmentarza, to mam moratorium na jej stosowanie.

Lica biskupów widziałem może dlatego, że Wim Hof, swoją wiarą w zbawienny wpływ zimna przypomniał mi lubelskie seminarium. Tam duszę zmiękczali nam filozofią chrześcijańską, która najlepiej wybiela na zimno. Potem wsadzali ją do pieca teologii. Dusza wypociła w nim wszelkie wątpliwości. W końcu, twarda jak diament, trafiła w ręce szlifierzy – proboszczów i rektorów, którzy przy użyciu własnych zębów tarli ją, aż była jak diament. Gotowa, w razie potrzeby, rozbić światło nie tylko na siedem kolorów, ale też na dwa, albo i na dziesięć, zależnie jak każą. 

Lektura „Metody Wima Hofa” wywołuje dreszcze podziwu. Twardy miś! Myślę jednak, że winna tych mroźnych wyczynów jest nie tyle jego dusza, ile ciało. Czasem przyrównuje się je do osiołka, na którym dusza siedzi. Otóż osiołek Wima Hofa rozumie dobrze współczesny świat. Dusza musi zarobić na osiołka i na siebie. Stąd ciało pojmuje, że siedzenie w beczce z lodem i tym podobne rzeczy warto przetrzymać, a że z urodzenia jest twarde, to się nie daje. Nie jest jednak bezkrytyczne. Gdy dusza skupia się na modyfikacjach genów siłą woli, ciało ją ignoruje. Dotychczasowe dobrze się sprawdzają! Po przodkach Wim ma nie zdjęcia w DNA (po co by to było? Już pradziadków mało kto pamięta z albumu), ale dobre geny, hartowane pewnie w seminariach diecezjalnych epoki lodowcowej. Ciało jego cierpliwie więc słucha mądrych i mniej mądrych bajek i robi swoje. Dobrze im się współpracuje. Książki osiągają wysokie nakłady. 

Zdjęcie należy do: Aad Villerius (www.flickr.com/photos/daaynos ) CC BY-SA 2.0

3 odpowiedzi na „Metoda Wima Hofa, Wim Hof”

  1. Awatar Marcin
    Marcin

    Śmiesznie, bo ostatnio słuchałem akurat podkastów z tym zabawnym jegomościem 😀 Zmienianie DNA brzmi jak new age’owo-scifi’owa sprawa, ale zimne prysznice z głębokim oddychaniem okazały się całkiem odświeżające 😉

    Polubione przez 1 osoba

  2. Awatar PN
    PN

    No, mnie też przyznam kusi niebieski kurek 😀

    Polubienie

  3. Awatar W co wierzą zdobywcy Kapitolu? – Wiadomo, blog!
    W co wierzą zdobywcy Kapitolu? – Wiadomo, blog!

    […] można też odrzucić hipotezy, że czerwona nitka w butelce bimbru zmieni się w węża.Jak Wim Hof, zdobywcy Kapitolu nie wykluczają, że w DNA zapisane są wspomnienia ludzkości.Reakcje świata […]

    Polubienie

Leave a Reply