Serial o dziewczynie grającej w szachy oskarżony został o propagandę. Ruda szachistka, Beth Harmon, grana przez Liz Taylor – Joy, podważa naturalne różnice między kobietami, a mężczyznami, mówią krytycy. A większość szachistów to przecież szachiści! To szalony Boby Fischer polował na Islandii na sowieckich mistrzów i nie był kobietą. Inny miał umysł. Męski, szachowy. Baba to baba, a chłop to chłop i nawet starożytna gra planszowa znad Indusu to wie. Tymczasem Netflix nie i tak chce zmienić świat, by każdy mógł robić nie to, co powinien, ale co sam chce. Co rzec? Netflixa wkład w ten spisek przeciw tradycyjnym wartościom jest udany. Gambit Królowej ma tylko ten problem, że zbyt.
Kto poczuje się zagrożony tym, że dziewczynka wygrywa w szachy, nie podzieli się swoim lękiem przed obaleniem porządku świata. Takich nie będzie zresztą wielu. Raczej ludzie klikają na ten serial, bo wiedzą, że sami bywają Beth Harmon. Opowieści o sierocie, która znajduje swoją drogę przez sierociniec, potem dom i szkołę, i życie chętnie wysłuchamy, bo wiemy, że tego porządku, co niby każdemu wyznacza miejsce, chłopcu i dziewczynce, nie ma, a tylko go w bólu szukamy. Obliczamy go sobie jak dziewczynka, która zasypiając, przestawia sobie figury na suficie.
Jest to kilka dobrych odcinków i jeszcze dwa strawne. Gambit królowej jest regularny jak szachownica, daje złudzenie rozumienia gry, wyciąga z niej sport. Ogląda się ten serial od pewnego momentu aby przekonać się, w jaki sposób jego autorzy go nie przedobrzą. Bo historia jest tak pozytywna, że aż zbyt nęcąca. Pytaniem twórców było: co zrobić, by nie przesłodzić?
By nie przesłodzić, zaczynają jednak od posłodzenia. Twarz Beth Harmon mają kliknąć miliony, nagle zdziwione, że jest coś do obejrzenia na Netflixie. Stąd urok bohaterki. Stąd scenografia, przypominająca komiksy, cała elegancka i dopracowana stylistyka Gambitu. Patrzy się na to niemal zbyt miło, stąd czasem łamią to sceny wręcz męczące, jak ta z reportażem dla Timesa. Sól podkreślająca cukier. Co raz są takie przełamania. Dziewczynka grająca młodocianą wersję bohaterki jest smutna, że aż brzydka. Najważniejsze dla niej rzeczy, jak zielone tabletki, bywają piękne, lecz zimne. Na pierwszy rzut oka miłe i na ostatni, ale pomiędzy z zimnym błyskiem.
Większy problem mieli twórcy z przedobrzeniem w fabule. Rude stworzenie jest genialne. Cieszy serce. Jak przez siedem odcinków cieszyć się tym, że ogrywa szachistów, by poziom zadowolenia u widza nie spadał? Są sztuczki montażowe, triki fabularne, ale twórcy mieli więcej oleju w głowie. Postawili na pesymizm. Tylko wiele, wiele smutku uczyni strawną nawet taką bajkę.
Beth jest cały czas sama. Nikt na wysokości zadania nie staje. Oblewa ojciec, matka, dyrektorka, dzieci, oblewa w końcu najbardziej Ameryka lat pięćdziesiątych, wierząca w porządek świata, że nawet dzieci z sierocińca osiągną regularny stolec, jeśli dać im psychotropy i nauczyć równo śpiewać pieśni. Z drugiej strony, nikt nie oblewa zadania zupełnie i Beth żyje, i może się rozwijać. Jest to bajka, ale nie aż taka, by rycerz zarżnął w niej smoka samotności. Ale samotność to też miejsce życia Beth. Pośrodku samej siebie stawia dla siebie dom z szachów i w nim żyje. Tam wpuszcza ludzi, ale serial nie jest tak głupi, by udawać, że samotność jej zupełnie minie. Jej zwycięstwa w szachach w życiu przekładają się tylko na kompromisy. Najważniejsze relacje okazują się zaniedbane i nie widać nawet winy. To nadaje tej zbyt doskonałej produkcji czułości. Ludzie, którzy otaczają w nim Beth nie są dzięki temu tylko tłem. Im także się współczuje.
Z szachami przegrywa w Gambicie chrześcijaństwo. Beth interesuje się religią tylko raz, gdy może otrzymać pieniądze na wyjazd na turniej do Moskwy. Chrześcijanie w serialu mają grę, gdzie chcą przesuwać ludzi jak figury i zniszczyć szachami komunizm dla Jezusa. Są jak krytycy Gambitu, którzy uważają go za feministyczną propagandę. Toczą wojnę kulturową, którą przegrywają od lat 50, twierdząc po dziś dzień, że to przez podobne seriale, choć są inne powody. Jakie? Wystarczy pomyśleć, że chrześcijański ośrodek mógłby być pokazany jako nie tylko zimny, ale jako piekielny, jako mieście gwałtu. Przecież tak właśnie się działo. Ale, pisząc ironicznie, propaganda Gambitu nie ma przegięcia.
Serial ma to w sobie za to Opatrzność. Odpowiednie rzeczy dzieją się w odpowiednim czasie. Los Beth ma kształt. Ale Bóg, który nad tym czuwa jest Bogiem z opowieści o figurze Jezusa, której wojna oderwała ręce. Jeśli jakieś Mu zostały, to ludzkie. To w Ameryce 2020 zostało z chrześcijaństwa, a z drugiej strony pastor wyganiający złe duchy z maszyn liczących głosy, by ratować tron Trumpa.
Najciekawsze jest może to, jak w tym udanym serialu nieciekawie zdołano mimo wszystko pokazać wątek nałogu alkoholowego i opiatowego, i walki z nim. Ciekawe, jak to rozwiązał Walter Tevis w swojej książce z 1983 roku.
W tym serialu widać dojrzewanie Ameryki. Gambit Królowej pokazuje spełniony amerykański sen i mówi, że się spełnił mimo USA. Państwo, społeczeństwo, szkoły, kościoły, gazety z pięknymi zdjęciami Beth to gra o wiele głupsza od szachów. Gambit Królowej to bajka o śnie zwanym amerykańskim, a której ostatnia scena ma miejsce w ZSRR. Miałem ochotę ją pominąć, jakby za mało soli akurat dali, ale wybór miejsca jednak ją broni. Odwieczny wróg wolności, państwo kolektywu, pokazane jest jako miejsce ludzi. Wartościowych nawet wtedy, gdy nic nie osiągnęli. Miło się tak rozprawiać z mitami.
Gambit Królowej to humanizm świadom swoich bied – ludzie są w nim zawsze nieco smutni. Inna bajka w 2020 roku nie przejdzie.
Strawność Gambitu pokazuje, jaki problem mają konserwatyści. Niezdolni do skonfrontowania się ze słabością swojej oferty, idą na wojnę i ją jeszcze ośmieszają. UE, mówi minister gorsze jest niż ZSRR. Ordo Iuris chce zakazać rozwodów. Pytanie, co z rozwodami kościelnymi? Też będą zakazane? Od stuleci nazywa się je „stwierdzeniami nieważności”, ale ludzie dzielą w stosunku do nich na dwa rodzaje: na tych, co się głośno śmieją i na tych, co wolą się nie śmiać, by nie zaburzać tego porządku, co daje miejsce w świecie chłopcom i dziewczynkom. Otóż nie da się dziś narzucić wszystkim tego porządku, bo nikt już w niego nie wierzy. Najmniej ci, którzy go bronią, dlatego robią to tak głośno i tak nieskutecznie. Dlatego od lat nie dali światu strawnego serialu. I serialu takiego, propagującego te wartości, po prostu nie będzie. Nie ma pomysłu na opowieść.
Na podstawowym poziomie Gambit mówi prawdę – człowiek musi znaleźć w życiu i w społeczności swoją drogę i często wbrew temu, co wszyscy sądzą dookoła. Wtłaczanie ludzi w swoje myślenie idzie opornie. Człowiek się buntuje, bo jest żywy. Można to robić, ale potrzeba wiele zaparcia, wiele wiary, że to tłamszenie innych ma sens. Stąd cała ta głośna propaganda o zachodniej propagandzie, która niszczy wartości. Będzie coraz głośniejsza, aż się rozpadnie. Jak ZSRR, jak mit Ameryki, jak wszystkie bajki świata.
Twórcy Gambitu Królowej swój problem z przesłodzeniem rozwiązali sięgając po najskuteczniejszy znany środek. Za sól służyła im prawda.