Skąd się biorą książki?

Jeśli chcesz sprzedawać książki, przygotuj swą duszę na doświadczenia. Tak powinno brzmieć zawołanie księgarzy. W księgarni i kawiarni, gdzie przesiaduję, na półkach stoją setki książek, z których zwykle dwie lub trzy przeglądają klienci. W spokojny dzień odgłos przewracanych stron słychać także zza lady. Nawet w spokojny dzień jednak drzwi się w końcu otworzą. Ktoś wybierze między „herbatą końca lata” a kawą pachnącą pomarańczą. Po tak odprężającej decyzji można rozsiąść się w fotelu. Widok mnóstwa pięknych książek sprawia jednak, że człowiek czuje, że powinien coś powiedzieć. W połowie przypadków jest to pytanie: czy można u Was wypożyczać książki bez karty? Wbijam wtedy wzrok w książkę, by nie zdradzić, jak bardzo intryguje mnie dorosły człowiek, zderzający się nagle i niespodziewanie z ideą księgarni. Po raz kolejny dociera do mnie, że w Polsce księgarze połowie potencjalnych klientów muszą tłumaczyć, czym są.

Jak u Orwella

Słynny George Orwell pracował w księgarni. Być może dlatego poza książką o zwierzętach uprawiających komunizm napisał esej o tym, że robotnicy usprawiedliwiający ceną niekupowanie książek chyba nigdy nie kupowali papierosów. W czasach Orwella, jak się domyślam, niemal wszyscy palili, a także wszyscy wiedzieli, że książki się kupuje. Narzekali na cenę, ale tym właśnie zdradzali, że taki zakup co do zasady mieści im się w głowie, choćby rozmyślnie omijali w gazetach kącik z recenzjami książek. Inny esej napisał Orwell o tym, że do jego księgarni przychodzili ludzie nie tyle czytający książki, co kupujący je z innych powodów, na prezent dla inwalidy, do kolekcji czy dla zapełnienia regału. Przychodzili także paranoicy. Zamawiali mnóstwo drogich książek, kazali je sobie odkładać, a następnie odgrywali scenę „zapomniałem portfela!”. Zapewniali, że wrócą jutro i rzecz jasna, nigdy nie wracali. Człowiek, którego polscy dziennikarze wspominają kilka razy do roku pisząc „spełnił się koszmar Orwella” narzeka na koszmarnych klientów, w końcu jednak stwierdza, że gorsze od nich jest zimno panujące w księgarniach. Wydaje się, że w Polsce spodobałoby mu się ciepło „Między Słowami”, natomiast o klientach napisałby nie esej, a całą powieść. 

Mój pierwszy raz w księgarni

O tych, którzy nie rozumieją, czym jest księgarnia, Orwell milczy niczym Tacyt o kabanosach. A przecież jego miejsce było jednocześnie księgarnią i wypożyczalnią! Widocznie nawet tacy klienci, jakich opisuje, pojmowali różnicę. Nikt też nie pomylił Orwella- księgarza z Orwellem- bibliotekarzem. Wszyscy rozumieli, że książki się kupuje. Naród angielski w połowie XX wieku musiał być nieźle oswojony z książkami, co najmniej tak, jak w XXI naród polski z zamawianiem mszy, kradzieżą filmów w Internecie i grillowaniem. Tych uroków życia jednak księgarnia i kawiarnia, gdzie przesiaduję, nie oferuje. Ma za to intrygujące regały z książkami. Przepraszam, czy to księgarnia stacjonarna? Pyta starszy pan i wyjaśnia: To znaczy, czy jak ktoś ma kartę u Państwa, to może sobie wziąć co miesiąc kilka książek? A to przecież tylko jeden z wariantów. Łączy je to, że komplikują lub przekreślają prostą, zdawałoby się, ideę sklepu z książkami. 

Latająca księgarnia kameralna

Sformułowanie „księgarnia stacjonarna” dziwi mnie, a pewnie nie zdziwiłoby Orwella. Po wioskach Anglii jeździły księgarnie na wozach, potem na autach. Każdy wiedział, że można tam kupić książkę, lub, jeśli przyjeżdżała akurat biblioteka, wypożyczyć ją. „Księgarnia stacjonarna” jednak w Polsce to każda księgarnia, gdyż jeżdżących już nie ma, chyba, że wliczyć w nie kurierów i sklepy internetowe. Tymczasem regały księgarni i kawiarni, gdzie przesiaduję, hipnotyzują ludzi. Są tak niezwykle, tak piękne i rzadko spotykane, że najprostsze wytłumaczenie wydaje się ich nie wyjaśniać. Naprawdę te wszystkie książki przynieśli tu ludzie na wymianę? pyta młody mężczyzna znad kawy. Spogląda na nowy zbiór książek, po części jeszcze w foliach. Widzi wzniosłe przedmioty. Wierzy, że te dobre duchy, które mają na to czas, beztrosko je wymieniają. W głębi lokalu stoi zresztą regał z książkami na wymianę, a różnica choćby w sczytaniu stojących tam egzemplarzy rzuca się od razu w oczy. Słyszałem też kiedyś o inicjatywie zostawiania książek na przystankach w celu wymiany. Książki jednak, w jakiś czarodziejski sposób w końcu zawsze po tych bezpieniężnych etapach wracają do antykwariatu. Czyli do księgarni z używanymi książkami.

Skąd się biorą książki w pandemię?

Pandemia utrudniła wszystko i także w życie ludzi odkrywających istnienie księgarni wniosła nowe przeszkody. Sanepid wymaga, by książki przeglądać w rękawiczkach, co czyni uciążliwym życie ludzi, którzy już wiedzą, że można je kupić, ale którzy mają ochotę nie kupić ich przez wzgląd na cenę. Cena ta przyniosłaby wstyd butelce trunku w markecie. Kłaniają się tutaj oszczędni robotnicy Orwella. Kto bowiem może sobie pozwolić, by wydać trzydzieści złotych na książki? Zwłaszcza, gdy jest turystą i idzie właśnie na rynek na sklepiki z lawendą, na budy z kiełbasą i cebularzami, lodami i całą resztą, nie mówiąc o barach? Mimo tego, turysta taki powinien się zastanowić. Chodzenie po jarmarku w pandemię grozi popadnięciem w kwarantannę. Przymusowe siedzenie w domu zaś rozgrzesza z rozrzutności. Uzasadnia szaleństwo zakupu. Przecież w netfliksach najczęściej nic nie ma. Człowiek, osaczony nudą, może w końcu sięgnąć po lekturę. Tymczasem książki sprzedają się w pandemię jak zwykle. Pozostają egzotyczne, niedostępne, niby jerzyki nad miastem szybują nad światem pieniężnej wymiany. Odrębność książek cementują jeszcze coroczne lamenty nad tym, że Polacy nie czytają. Książki obok druku zaczynają pachnieć także winą.

Empatia, myślenie i inne zagrożenia

W pochodzeniu książek z księgarni jest coś poza ich kupowaniem, przynajmniej tam, gdzie chodzę. Księgarnie zasiewają książki, książki zasiewają słowa i dzięki temu co jakiś czas ktoś mówi sobie – napiszę książkę. Zamiar taki, podlewany kawą, ma pewne szanse powodzenia. Czasem, jak Orwell, ktoś zbuduje sobie przy okazji literacką piramidę sławy, czasem zdrowie po drodze straci, jak Pavel. Z książek i kawy biorą się książki, no i z przypadkowego podsłuchiwania głupich pytań w księgarniach. Tak się toczy czarne koło literatury. Jest wrzesień. Panie ze szkolnych bibliotek wycinają litery. Zawieszą tysiąc napisów po szkołach: kto czyta, żyje wiele razy. Jednak inny napis: kto sprzedaje książki, ten dziwi się nieustannie wywieszony na szkolnej tablicy mogłyby uświadomić dzieciom, które nie znając życia są chętne żyć wiele razy, jeszcze jedno ryzyko. Książki bowiem są groźne. Te dziwne przedmioty, wprost z kart Orwella, mogą zaprowadzić człowieka w miejsce tak fantastyczne, że nie mieszczące się w głowach połowy społeczeństwa – za ladę księgarni.