Uncut Gems, czyli w sklepie jubilera

„Nieoszlifowane diamenty” w sam raz na początek najdłuższej wiosny w nowożytnej Europie.

Żydzi w Nowym Jorku mają szczęście, nie muszą mówić po polsku. Wyobraźmy sobie, gdyby zamiast „uncut gems” [3 sylaby] musiał nowojorczyk mówić „nieoszlifowane diamenty” [kupa sylab]. Zanim by powiedział, byliby mu kamień przycięli. A jemu się śpieszy!

Śpieszy mu się kłamać i czarować.

Śpieszy mu się spławiać dłużników i kibicować.

Śpieszy mu się czuć, jak przez życie płynie silny prąd pieniędzy. Trzeci stan skupienia ludzkiej duszy, obok rozrzutności i oszczędności, ten przepływ. Ma swoich świętych, ale Howard, nasz antybohater, do nich nie należy, sam sobie wypłaca całą jałmużnę.

Antybohater, muzyka i kolory niosą daleko „Uncut gems”. Przy tym hałas jest taki, że przy polskim lektorze powstaje wrażenie oglądania trzech filmów na raz. Trzech dobrych filmów.

Adam Sandler gra nieoszlifowanego jubilera. Gra! Pytanie, które jego gra nam stawia nie brzmi, czy się zmieni, tylko czy zabłyszczy. Wiemy, że tak i dlatego czekamy, a to wyższy poziom magii kina. Antybohater, jak na zepsutego nałogowca, świeci bardzo jasno. Ludzie go znoszą jako zło, ale przeważnie takie, bez którego byłoby gorzej.

Jego żona, dzieci, kochanka, dłużnicy, całe to wibrujące miasto wciąż daje mu szansę i oglądając finał, jedyny kamień, jakim chciałoby się w niego rzucić, jest zielony opal wart milion dolarów.

Film ten jest też o rzucaniu, pewien stary gracz NBA trafi odpowiednią ilość razy w finale, bo nieoszlifowany jubiler ma moc grania ludziom na marzeniach. Kevin Garnett zagrał samego siebie tak, że powinno to stanowić dla niego samego inspirację na resztę życia.

Właśnie ten gracz, ekspedientka, żona i rodzina, szwagier rekin i jego zbiry, oraz dolary i Nowy Jork, wszyscy zasłużyli na Oscary.

Hazard to bezlitosny pan, wielu zamęczył, a w Uncut gems są przecież wybuchy śmiechu, są drogi, które nie zostaną wyprostowane. Zrobienie kolorowego filmu o człowieku, który za chwilę wszystko przegra, jest odważne. Ale jest też potrzebne.

To jest rola kina i aplikacji Netflix. Pokazać tak człowieka, by chciało nam się na niego patrzeć, a odechciało osądzać.