Reportaż z Godziszowa

Ilekroć kładę się z książką, podchodzi Paweł VI i kładzie mi na piersi dokumenty soborowe. Za nim Pius V kładzie swój mszał, gruby, za nimi ks. Wujek, nie swoją Biblię, a Paulistów. Złośliwy. Po nim przedstawiciel Kurii dokłada brewiarz, a za nim papież Franciszek makietę faveli (pewna uliczka w Bronowicach). Już mi się trudno oddycha, a jeszcze za nimi przychodzi Panikkar, który napisał nieskończenie wiele książek, z których większość znajdzie się w bibliografii mojego doktoratu. Panikkar nic już nie kładzie, ale palcem rusza stosik.

Myślę, że chce mi przez to powiedzieć, że nie powinienem czytać interesujących esejów Gore Vidala.

W połowie eseju o prezydencie Kennedym przychodzi wiadomość od przyjaciela. Wiele mogę ignorować, ale nie wiadomość od Piotra Kędziory, który nie tylko odpowiadał mi pięknie na moje Introibo ad altare, ale jeszcze należy do kilku osób, które wciąż cieszą się, że mnie widzą.

Piotrek wysłał mi reportaż TVN. O stos książek opieram więc komputer.

Pan Piotr Czaban i pan Jacek Jaca Wiśniewski jadą po wyborach do Godziszowa, gdzie 88% populacji zagłosowało na jedną partię. Wiedzą co nieco o tym Godziszowie. Na przykład to, że podczas referendum, na które Jan Paweł II kazał iść wszystkim Polakom, ci z Godziszowa zagłosowali, że już są w Europie.

Tak wtedy, jak teraz, głosowali jak jeden mąż.

Reporterzy TVN, że bez Pana Boga, ani do proga. Biorą za cel babcie pod kościołem, a ja od razu przerywam oglądanie. Nie uznaję prawa reporterów z Warszawy do piętnowania kościółkowych babć.

Mój Piotrek jednak powiedział, żeby oglądać.

Dobrze mówił. Reporter był grzeczny, a babcie zadowolone, że ktoś je zapytał. Równie chętnie gawędzą chłopy. Jeden na końcu nalega, by nie wyciął jego wypowiedzi w Warszawie i proszę, nie wyciął. Ludzie z obu światów grzecznie rozmawiają. Jedyny narwany był lokalnym urzędnikiem.

Montaż może nieco w stylu safari wśród dzikich, ale do zniesienia.

Warto posłuchać dla samej tamtejszej gwary. Czy oni choć raz bez te cztery lata coś o Polsce wspomnieli? Bez te cztery lata! Tak pan z Godziszowa tłumaczy, czemu nie głosował tak, jak pan reporter.

Godziszów z reportażu wyłania się jako miejsce frapujące dla reportera.

Chwalą rząd, że skończył z nędzą wśród dzieci.

Chwalą, że dobrze mówi o Polsce.

Na koniec mikrofon TVN ląduje w aucie. Rodzina wraca ze mszy i tłumaczy, że głosowała razem. Mąż razem z żoną. Jak rodzina. Reporter pyta, a co, gdyby pana żona chciała inaczej? Na to z tyłu odzywa się babuleńka w chustce, że gdyby ona chciała inaczej, to by drugiego chłopa miała! Ot, i tyle.

Bo rodzina to rodzina. Może gdzieś już o tym nie wiedzą, ale tu akurat tak.

Pieniądze, wizerunek, rodzina – te trzy są niesamowicie powiązane. Źródłem rozumienia rodziny przez Kennedych była święta ziemia Irlandii, czarna od księży, przesądna, zaściankowa. Podczas, gdy większość Zachodu w dziewiętnastym stuleciu zarabiała na przemyśle i żyła w miastach, Irlandia pozostała nawiedzanym przez głód rolniczym krajem, w niskim poddaństwie wobec polityków, lokalnych i Brytyjskich, duchownych i świeckich.

Dalej pisze Vidal o tym, jak bogaci protestanci wyzyskiwali Kennedych za czasów ich pierwszego bostońskiego sklepiku. Dziad, ojciec, syn i wnuk, żaden tego nie zapomniał.

Ojciec prezydenta Kennedyego miał już miliony, ale z każdym kolejnym dolarem utwierdzał siebie i synów w przekonaniu, że, jak to ujął Vidal, tylko rodzina jest zdolna przeciwstawić się wrogom, jak długo każdy z jej członków będzie jej wierny. W latach sześćdziesiątych, w wielkich miastach Ameryki byli więc ci twardzi ludzie skamieniałością, ale na tyle żywą, by zdobyć Biały Dom.

Po reportażu i eseju poszedłem jeszcze na Wikipedię.

Wieś Godziszów składa się z 12 integralnych części. Od Daśkowej Góry, przez Godziszów Drugi, dalej, Pierwszy, przez Księżą Górę, Radujkę, aż po Zarzecze. Jest nawet Zapaść, pewnie od wąwozu.

Ponad dwa tysiące mieszkańców czyni Godziszów największą wsią w powiecie janowskim i jedną z 20 największych wsi w województwie lubelskim.

Pracowałem w życiu z dwoma facetami spod Janowa.

Pierwszy tłumaczył mi, że Maria z Agredy dowiodła, że człowiek powinien kochać swego anioła stróża mocniej, niż własną żonę. Było mi z tą wiedzą nieswojo, choć w sumie, jako ksiądz, żyję nią na codzień.

Drugi był bardziej uciążliwy, nic bowiem nie wiedział o pożytkach płynących z wietrzenia mieszkania, a często zapraszał.

Spisuję ich na karb pecha i wracam do Godziszowa.

O czasach Wielkiej Lechii nie wiemy nic, choć jakby pochodził, posłuchał, na pewno by zebrał kapsli i babiego lata na jakiś mit.

Oficjalnie Słowianie przybyli tu niedługo przed Mieszkiem. Mimo wojen i pańszczyzny, wieś się rozwijała. W 1779 r. eksperymentalnie zniesiono pańszczyznę i oczynszowano włościan, lecz z biegiem czasu włościanie płacili czynsz wraz z odrabianiem pańszczyzny, mówi Wikipedia o bezdrożach zapomnianej już transformacji. Mieli wiatrak, tkali, hodowali konie, do dziś w okolicy mówią na nich Kobylarze, Tatarzy, Fragi, Koty. Walczyli w 1864, a w 1905 szykowali się do walki.

Podczas Wojen Światowych byli już głównie ofiarą. Ponoć społeczeństwo niemieckie nie wie, jakie były realia w okupowanej Polsce. Godziszów nadaje się na kampanię informacyjną. Gdy wkroczyli Niemcy, ludzie tamtejsi byli spokojni, ponoć przez wysiłki proboszcza Henryka Samuli. Nie bili się już nawet z tymi z Piłatki.

Gdy zapytasz o nazwę tej wsi etnografa, powie ci, że pochodzi od imienia Godzisz.

Gdy zapytasz ludzi, powiedzą ci, że osiadły tu trzy nacje, Tatarzy, Mazurzy i chłopy spod Krakowa. No i się dogadały.

Ciekawe. Czuję, jak mi na piersiach stosik staje się cięższy o kolejne książki o takich wioskach, nie wiadomo nawet, czy napisane.

Gore Vidal sugeruje, że słynny John F. Kennedy nie miał celu innego, niż sukces swej rodziny. Gdy go zapytali o plany po wprowadzeniu się do Białego Domu, język mu się zaplątał.

Pod koniec reportażu pan Piotr Czaban (brzmi tatarsko) pyta jednego pana Kobylarza, co sądzi o LGBT. Pan zaczyna od tego, że jest już po wojnie paręnaście lat, pan Piotr poprawia, że dobrych paręnaście, wręcz parędziesiąt. Tu przerwę.

Młody pan reporter, jeszcze pojeździ po Polsce, to się nauczy, że u nas wszystko tu i teraz.