Próby, Michał Montaigne

Czytam Gore Vidala. Imię i nazwisko tego człowieka oznacza po rosyjsku, że widział straszne rzeczy. Po angielsku nie znaczy nic, jeśli dać wiarę Butchowi z Pulp fiction, który brzydko wyrażał się o tym, ile znaczą amerykańskie imiona. No, ale Butch boksował pięścią, a Vidal piórem. I to jak! Przez półtorej godziny czytałem jego opowieści o zapomnianej nowojorskiej pisarce. Nic nie mówiące nazwiska, nazwy knajp, a wciąga jak rozdrabniarka do gałęzi wełniany sweter. Rozumiałem połowę słów, a żałowałem, że się skończyło.

Ten poczytny Gore Vidal napisał o Próbach pana Michała de Montaigne i padł ofiarą swego sukcesu. Przerwałem lekturę. Zacząłem szukać tej książki, o której można było pięćset lat później tak napisać.

Co się okazało?

Przetłumaczył te Próby na język Wielkiej Lechii sam Boy! Ależ wstęp napisał.

Oba teksty o panu Michale i jego dziele są smaczne, oba kolorowe. Wspaniałe jak słońce w październiku i w myśl dziecięcego przysłowia o czapkach – takie same, tylko inne.

Inne, bo inne języki i Warszawa, nawet przedwojenna, to nie Nowy Jork.

Takie same zaś, bo w jednym i drugi bezbożnik nie może wyjść z zachwytu nad katolikiem.

Bezbożnicy to Vidal i Żeleński.

Katolik to pan Michał. Chwali się, na przykład, że jak całował święty pantofel, to mu go papież lekko do ust przystawił. W XVI wieku to była wielka łaska. Odpowiednik selfie z Franciszkiem lub autografu arcybIskupa Jędraszewskiego na Toruńskich Studiach Teologicznych.

To, że katolik z czasów wojen religijnych zachwyca Vidala i Boya, robi tym większe wrażenie, że obaj byli bezbożnikami walczącymi.

Gore Vidal walczył z polityczną poprawnością w Ameryce. Wtedy jeszcze miała ona odmienne, niż dziś, a równie stanowcze zdanie na temat gejów. Drzewiej bowiem tak bywało, że New York Times gorliwiej walczył z LGBT niż dziś Gość Niedzielny!

Boy zaś walczył z Episkopatem Polski. Nie o zamknięcie kościołów, ale o rozwody dla niewierzących.

Nielekkie polemiki. Myślę, że w obu przypadkach spełniły się słowa Księgi Syracha: Dla każdego stworzenia, od człowieka do zwierzęcia, śmierć, krew, kłótnia i miecz, klęski, głód, ucisk i cięgi. A dla grzeszników siedem razy więcej.

Na szczęście, Pan jest miłosierny dla grzeszników. Dawał im wytchnienie przez Próby pana Michała, Swego gorliwego wyznawcy.

Co to są te Próby? Szlachcic (ale taki z kupców z Bordeaux, o świeżym herbie) siedzi w wieży i pisze, co mu mózg na język przyniesie. Otaczają go książki, ale tylko cieleśnie. Bo duszę, duszę, drodzy Państwo, ma pan Michał otwartą na życie!

Dlatego te Próby… Przemyślane i szczere, szczere i przemyślane. Odkrywcze.

Rodzi się wątpliwość. Może Montaigne wiarę udawał? Może dlatego Boy i Gore się nim zachwycają? Może całując papieskiego ciapa, myślał sobie tak naprawdę coś nieładnego?

Rzym to już rozstrzygnął. Gdy pan Michał był na audiencji u Ojca Świętego, wybitni kurialiści badali jego książkę. Dali mu trzy cenzorskie uwagi.

1) że za dobrze pisał o cesarzu Julianie Apostacie.

2) że uznał za okrucieństwo torturowanie przed zabiciem.

3) że zbyt często stosował wyraz Fortuna, co znaczy los.

Prałat, który mu wręczał pismo z tymi punktami, mrugał jednak figlarnie i mówił, że to głupoty. Nie ma co się przejmować, dodał, oddanie pana de Montaigne dla Kościoła jest znane.

Doznałem szoku, gdy przeczytałem ten opis papieskiej cenzury w eseju Boya. Leżałem porażony jak strażak przy Pańskim Grobie, a to dlatego, że już coś wtedy z tych Prób przeczytałem. Powiem tyle – u nas dziś nie skończyłoby się na trzech marginalnych uwagach. Michał dostałby za swoje, za to, że idzie swoją drogą. Za to cenili go wspomniani grzesznicy, za to cenił papież epoki wojen religijnych, za to też u nas byłby srogo potępiony, gdyby nie to, że jest ignorowany.

Montaigne za to, co pisał w XVI we Francji, a co w Rzymie ówczesnym zatwierdzili, w XXI wieku w Polsce zostałby heretykiem, bolszewikiem, hitlerowcem i zdrajcą narodu, i państwa polskiego, pisarczykiem za Sorosowe szekle.

Michał pisze na przykład, że żaden ludzki pogląd nie jest wart tego, by żywcem usmażyć człowieka. U nas zaś jedyny narodowy konsensus od lewa do prawa jest taki, że ludzi smaży się za pogląd przeciwny i to na wolnym ogniu i na przedwojennym tłuszczu.

Nie chodzi o to nawet, co on napisał, ale o to, że czuł niewielką potrzebę sygnalizowania, do jakiej grupy należy. A to źródło i szczyt naszego życia intelektualnego. Słyszę prawie, jak Vidal dodaje, że Stanów Zjednoczonych też.

Pięćset lat, zanim Internet zalały memy o kotach, pan Michał tak pisał: kiedy igram z moją kotką, któż wie, czy ona bardziej nie bawi się ze mną niż ja? Toż to relatywizm! Albo: na najwyższym tronie świata i tak siedzimy na własnym zadku. To z kolei wulgarne, godzi w autorytety…

Albo: Kobiety pokrywają pierś siateczką, kapłani takoż święte rzeczy – są niektóre rzeczy, co się je kryje, aby pokazać. Bez komentarza.

Albo: najbardziej martwa śmierć jest najzdrowsza.

Albo: Człowiek jest szalony. Nie może stworzyć małego robaczka, a kuje sobie bogów tuzinami. Dziś jesteśmy o krok od robienia robaczków, ale tradycyjna produkcja fałszywych bogów również nie umiera.

Zdaje się, że można nawet na nią brać subwencje.