Marysieńka, Tadeusz Boy-Żeleński

Jakie były ostatnie słowa Jana Sobieskiego, tego Lwa Lechistanu, który złamał potegę Półksiężyca, ocalił Wiedeń i Rzym? Co powiedział na dobranoc król swej Rzeczpospolitej? on, co tak świetnie władał piórem? Nie wiadomo. Gdy konał Sobieski, cały dwór był pijany. Można więc powiedzieć, że pisząc o żonie Sobieskiego, Boy pisze o pijatyce i bijatyce, jaką była Polska, zanim upadła.

Jak Polska jeszcze się sto lat po jego śmierci zataczała, przekracza ludzkie pojęcie. Może Pan Bóg odroczył karę przez wzgląd na słynną odsiecz? A może było w Rzeczpospolitej wystarczająco wiele życia?

Żywą Rzeczpospolitą pokazuje mistrzowsko Boy-Żeleński w „Marysieńce”, biografii żony słynnego króla. Tak królową, jak i państwo odmalowuje Boy żywo. Z całym bogactwem swego zepsucia, przepychu, prywaty, pokazuje Polskę, Litwę i Ruś w całej ich prawdzie, która coraz czmycha w stronę fantazji, bo czy to możliwe, by pijany dwór przespał śmierć króla, albo by tenże król zabawiał się przerabianiem kładek na rzece na huśtawki? Albo, że Marysieńka uczyniła swego czasu zajazd, by ratować pannę lekkich obyczajów?

W Polsce, w której nasz ukochany Jan leci pierwszy całować ręce Gustawa Adolfa na samiutkim początku potopu, wszystko jest możliwe!

Poza tym, jak to się czyta!

W 1937 roku to była pierwsza nagroda polskich czytelników, także dziś zjadłaby kandydatów do Nike na śniadanie jak francuski rogalik, niczym kapryśna Maria Kazimiera.

Boy podchodzi bowiem do pomnika na której stoją królestwo Sobiescy, podaje dłoń staremu sarmacie, we dwu pomagają zejść najładniejszej Francuzce, jaką Polska widziała. Przedstawia nam ich potem jakimi pokazali się w swych niezrównanych listach. Okażą się zazdrośni, butni, chciwi, sprośni, weseli, ambitni, próżni, wojowniczy, sprytni, głupi, zrozpaczeni, smutni i roześmiani, wyrozumiali i okrutni, a nade wszystko zakochani, słowem, okazują się ludźmi i to niebanalnymi! Sarmata, co czyta francuskie książki! Dama, co śni o Wersalu, ale w Rzymie tęskni za kaszą!

Można ich kochać i chce się czytać o ich świecie, o ich romansie, gdy Maria Kazimiera była jeszcze Zamoyska, o ich ślubie tajnym, gdy jej zeszły mąż jeszcze nie w trumnie wytrzeźwieć.

Zapiera dech ta książka, bo tak wiele tłumaczy. Boy mógł się mylić w tej czy innej sprawie i późniejsi historycy go poprawiali, ale to są szczegóły, co się ostoi na zawsze, to pokazanie, jak się tworzy historia, że w żywych kobietach i mężczyznach ona się gotuje, a czasem wrze.

Przykład – komentarz Boya, że zeznania naszych bohaterskich żołnierzy o przeważających siłach Tatarów i Turków trzeba przyjmować z szacunkiem, ale i zrozumieniem dla czynniku, jakim była ich rządzą sławy. Oni naprawdę odczuwali, jakby czambuł tatarski, z którym walczyli, liczył conajmniej pięćdziesiąt tysięcy! Albo ta trzeźwa uwaga, że ówczesna szlachta wolała wojować z Turkami, niż z Niemcami, gdyż ci pierwsi chadzali na wojnę w złocie i jedwabiach, a Niemcy w skromnych mundurach i nie było z czego ich łupić.

Między Boyem a Kościołem była pewna wojna, na przykład na kanwie recenzji, jakie ks. Pirożyński wystawił kilku tysiącom książek, dwoma zdaniami rozprawiając się z większą częścią światowej literatury, z czego Boy miał używanie.

Dziś ta wojna wydaje się niebyła. O Kościele w Marysieńce jest dobrze, a gdy niedobrze, to ze współczuciem. Bo gdy papież ulega królowej i wynosi jej ojca do godności kardynała (bo ile może żyć starzec niemal dziewięćdziesięcioletni, a przy tym rozpustny i pijący?), niewierny lekarz, Boy, nie parska śmiechem, ale Ojcu Świętemu szczerze współczuje tych długich lat zabaw i hulanek, jakimi żwawy staruszek ubogacał Rzym.

Lekarska i pisarska to bowiem rzecz, litować się nad człowiekiem i pamiętać, że nawet król, królowa, ba, nawet papież człowiekiem jest.