Ojcowie Pustyni mawiali, że w najgorszy skwar to czas demona południa, który ludzką dusze wysysa z namiętnością, z jaką spożywam czwarty koktajl z lodem. Moją biedną duszę postanowił demon wyssać przez ucho. Włożył w nie słomkę, którą była pokusa, złożona zaledwie z dwu słów – maszynka do lodu. Ależ ssał! Że zdołałem się temu oprzeć, to wyłącznie zasługa lubelskich kurialistów. Przypomniała mi się ich wstrzemięźliwość, przykład ich życia gryzł moje sumienie, a w końcu, po około godzinie przeglądania ofert, przyszło w końcu opanowanie. Dusza moja wypuściła z pazurów maszynkę do kostek lodu, a kwotę, jaką niemalże przerobiłem na utwardzoną wodę, przekazałem na diecezjalny Caritas.
Chociaż więc nie kupię sobie takiego cuda, które czyni napój chłodnym, to zdobyłem wiedzę niezbędną do napisania traktatu.
Według starej, KULowskiej szkoły, zacznijmy od tła teologicznego maszynek do lodu.
Wydaje się, że maszynki do lodu są złe, bo to luksus.
Gdy szumią ich małe silniczki, mrożące wodę, to tak naprawdę słychać, jak konsumpcjonizm, materializm i zachodnia zgnilizna, o ile można się tak wyrazić o lodzie, przeżera serce człowieka.
Bo czy to nie pokusa, co dybie na dusze, a także portfele statecznych ojców? Która, po straszliwej wewnętrznej walce zmusza ich, by kupowali takie maszynki, tak, jak kupują rowery do ćwiczeń, drony, konsole, motory, łodzie żaglowe i żeglowne, i inne podobne rzeczy niezbędne dla obywateli Wielkiej Lechii A.D. 2019.
To przez takie maszynki matki grymaszą, że mają w domu więcej dzieci, niż urodziły.
A przecież nie ma racji taka matka! Racja właśnie w całości jest po stronie tego dumnego mężczyzny, który stoi zadumany przy ekspresach do kawy w Media Markcie, lub przy kierownicach do komputera, lub z powagą przegląda strony modelarskie.
Gdyby nikt nie szedł za tym podpuszczeniem do kupowania umiarkowanie użytecznych urządzeń, w Chinach splajtowałyby trzy czwarte fabryk, system ekonomiczny by się załamał, dzieci znów na komunię dostawałyby same tylko zegarki, nastałaby bieda i ogólny marazm, i nie chcę mówić, w czym ośmiolatkowie o ciałach czterdziestolatków musieliby topić swe smutki, ale na pewno byłoby to bez lodu.
Na szczęście nic podobnego nam nie grozi, prędzej z ambon przestanie się potępiać konsumpcję, niż jeden dorosły facet w Polsce z niej zrezygnuje, czy to noszący spodnie, czy nie.
Tak oto jest pewna metoda w szaleństwie kupowania maszyn do robienia kostek lodu.
Jednak krytyczny umysł kobiety mnoży zastrzeżenia i juz słyszę te koronne pytanie: po co kupować kolejny gadget za kilkaset złoty, gdy można wsadzić woreczek do lodówki.
Oczywiście, taki lód to nie to samo. Nawet, gdyby jakimś cudem udało się otrzymać w tych niewygodnych plastykowych wytłaczankach albo obślizgłych niebieskich woreczkach tak idealne kostki, jakie wydaje na świat maszyna do kostek, to nic nie zatrze różnicy, którą robi pochodzenie.
Oczywiście, kobiety nigdy nie miały serca do takich spraw. Weźmy pochodzenie czy zrodzenie, rozpatrzmy bój, jaki stoczyli o nie mężowie Boży podczas wielkich sporów dogmatycznych w Kościele. Czy angażowały się w nie kobiety? Gdzie tam!
Wśród ojców soborowych, zgromadzonych w upalnej Nicei przez św. Konstantyna, nie mieliśmy ani jednej matki, a jeśli była tam przebrana kobieta, poprzedniczka owej legendarnej papieżycy Joanny, to musiała milczeć, gdy dyskutowano zawzięcie o kwestii zrodzenia, bo gdyby się odezwała i powiedziała, co myśli, od razu by się zdradziła i naraziła na nieprzyjemności, bo walka chrześcijaństwa o prawa kobiet nie rozgorzała jeszcze wtedy tak, jak to jest dzisiaj.
Nie byli kobietami owi legaci papieża Rzymskiego, którzy w chłodnym wnętrzu Hagii Sophii złożyli na ołtarzu ekskomunikę patriarchy konstantynopolitańskiego, która święcie mu się należała właśnie za błędy odnośnie pochodzenia.
Słowem, nie będę przekonywał kobiet, że skąd pochodzi kostka lodu, ma znaczenie i że każda taka maszyna, choćby użyta raz na dziesięć lat, wnosi do życia nieredukowalny blask fajności.
Przejdźmy do maszyn, jakie dostępne są na rynku. Najpierw, jeśli widzisz relatywnie tanią maszynę do lodu, poniżej dwustu złotych, może się okazać, że to jedynie kruszarka do lodu, także wspaniała maszyna na swoich prawach, ale, by spełniła swoje zadanie, musisz mieć kostki lodu, a ona zrobi ci fajny, kruszony lud, do oranżady powiedzmy, albo, dajmy na to, soku. Nic po niej jednak komuś, kto kostek nie ma.
Jest teraz maszyna w umiarkowanej cenie dostępna w Lidlu. Są używane maszyny, jakie na allegro wyprzedają różne lokale, jednak na taką najlepiej zaczaić się w listopadzie bądź grudniu, lecz wtedy pokusa będzie musiała być wyjątkowo silna, by przeważyć rozsądek i skłonić do kupna.
Może być też tak, że ktoś śmieje się z tego tekstu, bo ma lodówkę, która jest tak dobra, że sama z siebie produkuje lód i wystarczy podstawić szklankę, by do kubka pełnego kompotu posypało się kryształowe złoto i wsparło orzeźwieniem te trudne czasy ocieplenia klimatu.
Dwa razy w życiu widziałem taką wspaniałą lodówkę.
Pierwszą na jednej z puławskich plebanii, gdzie robiła lód o kształcie wielkich ziaren pszenicy, co urzekało biblijną symboliką. Druga stała na osiedlu obok, u dwu kobiet, jakie nawiedziłem po kolędzie. Nieszczęściem ich było to, że kupowały takie i podobne maszyny ponad swój stan i potem cierpiały niedostatek, choć mogły go popijać w upał wodą z lodem, o ile im prądu nie odcięli. Także rozsądniejsza płeć, jak widać, czasem nie jest wolna od szaleństw.
Nie czuję, by potrzebne było na koniec tego traktatu moje zachwalanie maszyny do lodu. Zrobi to za mnie skutecznie, jak sądzę, sam czerwcowy upał, który pewnie w okolicach Piotra i Pawła uczyni naszą planetę tym, czym obrotowy słup w kebabie jest dla krówek i kurczaków.
Nie będę też pisał o tym, że topniejąca w szklance kostka powinna być przyczynkiem do refleksji nad topnieniem lodowców. O ile bowiem może nam zabraknąć lodu, o tyle moralizowania, tej czy innej barwy, nigdy w Polsce nie zabraknie, bez względu na upał.