Sodoma, Frederic Martel

Written by:

Czuję przypływ odwagi. Nie jest to niestety puls mojego wewnętrznego morza, lecz raczej duchowego Bałtyku, na którym unosi się nasz dzielny Naród pomiędzy dziełami swojej pracy i zadumy na dłubankach klasy „Tabu”. Wiadomo, kto nimi pokołysał – bracia Sekielscy i dzielne Ofiary, które dały świadectwo prawdzie, jak kazał Pan Jezus.

Po tej fali kroczy moja recenzja „Sodomy” Frederica Martela. Nazwisko kojarzy się z Charlesem Martelem, czyli Karolem Młotem, który pod Poitiers wygrał teologiczną debatę na topory z Berberami, za co ma do dziś – słusznie! – ciepłe miejsce w sercach katolików.

Frederic Martel nie ma szans na miejsce aż tak ciepłe.

Inne skojarzenie z jego nazwiskiem. W sadze fantasy, na podstawie którego zrobiono zepsuty pod koniec serial „Gra o dzwon” też mamy ród Martelów, z Oberynem, który przegrał znów etyczną debatę z niejakim Górą.

Znów niestety dla Frederica, choć wielu okrzyknie go fantastą, to jednak pierwiastek realizmu uczyni jego książkę dla tych samych wielu raczej niestrawną.

Ciekawe zresztą, że jeszcze niedawno nie byłoby tematu. Recenzję kurii Rzymskiej, jaką jest książka Martela, można by włożyć między bajki z tysiąca i jednego brudnego palucha wrogów Narodu i Kościoła, zwłaszcza, że za polski tytuł ma „Sodoma”, a jak wie każdy, kto uczęszczał na religię, gród ów słynął nie tylko z niegościnności.

Dziś, gdy mamy dwu papieży, z których jeden abdykował, a obaj mówią mniej lub bardziej otwarcie o gejowskim lobby na Watykanie, nie da rady już zbyć w ten sposób książki napisanej przez geja o gejach w Kościele. Dlatego, po wahaniu, sięgnąłem po „Sodomę”.

Nie jest to książka bezlitosna dla tych, którzy, jak ja, od początku żywią wobec niej dystans. Jest to świadectwo o śledztwie dziennikarskim, ale prowadzonym w kawiarniach, na ulicach i w salonach kardynałów, a nie w archiwach. Słowem, ma posmak pogłosek. Nie jest wykluczone, że dałoby się to samo zrobić w 45 tomach z przypisami i wówczas polemika wymagałaby habilitacji z historii Kościoła. Martel na szczęście był łaskawy wybrać drogę właściwą nie komisji Stanu Pennsylwania, lecz francuskiemu dziennikarzowi zbierającemu opowieści i węszącemu po tropach plotek. Stworzył Martel książkę popularną i mimo wszystko dość lekką, a miejscami, gdyby nie jej obrazoburczy ton, nawet zabawną.

Dlatego ludzie ceniący, na przykład, autorytet księdza Stanisława Kardynała Dziwisza mogą spać spokojnie, książka ta nie zawiera zdjęć czy faktów zdolnych zachwiać taką powagą. Nie trzeba też specjalnie wierzyć w to, że prałat, którego diabeł kusi dorosłymi kobietami jest w Kurii Rzymskiej rzadki niczym herezja w listach naszego Episkopatu, a wśród posiadaczy czerwonych kapeluszy jest nim sam jeden Walter Kasper. Nie jestem też do końca przekonany, czy szafa jednej z Eminencji, wyposażona rzekomo w osiem zmyślnie umieszczonych luster nie była złudzeniem optycznym, albo nie pochodzi z jakiejś znanej francuskim czytelnikom powieści. To jednak mało istotne. Choć bowiem plotkarska, książka ta mówi coś ważnego dla naszej debaty nad pedofilią.

Martel uważa, że choć molestowanie dzieci nie jest istotowo związane z orientacją seksualną, to jego ukrywanie było możliwe dlatego, że pedofile działali w sieci ludzi, którzy dopuszczali się mniejszych i większych przestępstw. Gdy ktoś jest umoczony, nie będzie zbyt głośno walczył o jawność i prawdę.

Być może więc, mówiąc o problemie molestowania i o problemie rozliczania tego molestowania w Kościele trzeba zarazem zająć się pomniejszymi przestępstwami? Albo nawet zacząć od zwykłej słoniowatości. Dowiedziałem się dzisiaj od przyjaciółki, że są w Polsce jeszcze Pierwsze Komunie, na których dzieci muszą cały czas stać, a żeby dodać grozy i komizmu, w konkretnym przypadku ksiądz próbujący to zmienić i dzieci posadzić, trafia na opór… rodziców pragnących udanych zdjęć! Zaczynam od takiego płatka śniegu z samego szczytu, ale każdy jeden ksiądz i każda jedna siostra zakonna wie, co jest poniżej, jak ta góra nabiera objętości i potęgi lodowego olbrzyma zatapiającego nie tylko dłubanki, lecz i transatlantyki.

Chodzi oczywiście o prawa pracownicze, rozliczenia i warunki życia.

Ze zdumieniem obserwowałem swego czasu kaznodzieję, który płakał za każdym jednym razem, gdy mówił o naszym świętym Jerzym. Zarazem nikt z licznych pracowników tego kaznodziei nie miał umowy, jakby o komunistycznym smoku, z którym Popiełuszko walczył, wiedział tylko tyle, że nie lubił on Kościoła, a ignorował zupełnie, że miał w pogardzie nie tylko ich religię, lecz także ich pracę. Albo młody ksiądz narzekający na okradanie, który słyszy w odpowiedzi – „A czy to dla pieniędzy poszedłeś za Panem?” Ludzie, których spotykają takie i podobne rzeczy są jednocześnie tymi, którzy dali życie na służbę Kościołowi i których dusze drżą wobec możliwości, że ktoś mógłby patrzeć na Miłość ich życia przez pryzmat takich patologii, jakie opisuje Martel.

Jakkolwiek by więc było z prawdziwością rewelacji o Kurii Rzymskiej, cenna jest uwaga, że molestowanie to czubek góry lodowej innych nieuczciwości. Góra ta unosi się pośrodku naszego duchowego Bałtyku i jest realną groźbą dla żeglugi. Rozważenie tego faktu na modlitwie przez ludzi Kościoła pomoże Bożej Sprawie bardziej, niż dokumenty, wytyczne, motu propria, komentarze, zapewnienia, listy, komisje, przeprosiny, regulacje, czy nawet, jak to już się dzieje w Licheniu, korekty pomników.

2 odpowiedzi na „Sodoma, Frederic Martel”

  1. Awatar Hamlet Zolszynki
    Hamlet Zolszynki

    Właśnie czytam książkę Martela i co mnie szokuje na równi z rewelacjami, którymi nas zasypuje są ich źródła, a są to legiony kardynałów, arcybiskupów, biskupów, szeregowych księży. Przecież oni wiedzieli kim jest Martel i na jaki temat pisze książkę, a mimo to otwierali się przed nim jak na spowiedzi. Tego nie rozumiem. Mnie najbardziej dała do myślenia wypowiedź kardynała Pella (już zdaje się byłego), który cytując Mao mówi: niech zakwitnie sto kwiatów, czy coś w tym stylu. Mao pozwalał intelektualistom mówić, co im w duszy grało, chciał żeby wszyscy „wyszli z szafy”, a potem ich zlikwidował.

    Polubione przez 1 osoba

  2. Awatar PN
    PN

    Tak, to ciekawy fenomen. Generalnie omerta jest obecnie złamana, walczą ze sobą już nie pod dywanem, ale w mediach.

    Polubienie

Leave a Reply