Matka Boża z zakrystii [recenzja:)]

Przez ten obraz prawie popadłem w kary kościelne. Mój szef wyszedł z siebie i stanął obok. Bo kto to widział, by ksiądz klęczał przed obrazem na blacie wielkiej komody. Od klęczenia są klęczniki. Ja jednak musiałem zrobić zdjęcie tego obrazu, choć, jak to zdjęcia, nie oddało ono wiele chwały, ale przynajmniej spojrzałem z bliska.

Nie ma wątpliwości, że twarz, którą jej dano, była ozdobą Lublina.

Była konkretną kobietą, nie esensją kobiecości, spełniającą wymyślne normy estetyczne i symboliczne. Po cóż zresztą, tylko konkret jest ciekawy!

Jak sama Maryja, była księżniczką nieistniejącego królestwa, rodu bez ziemi, bez wagi. Jak Maryja, gdyby ktoś nie był w niej zakochany, nie przeszłaby ta modelka do historii.

Gdy wczoraj (prawie) szła przez Stare Miasto, niejeden młody Żyd nie tylko, że przypominał sobie, że jest wśród zwojów pewna Pieśń, ale nawet nieśmiało myślał, a może to ja jestem Mesjaszem, a ta, co niesie wodę, albo mięso z jatki, jest Światłem Chwały,

Mądrością Bożą? A kim był ten z nowego ludu, ten czyniący sobie podobizny chrześcijanin? On też musiał trochę o niej myśleć.

Niekoniecznie była Żydówką, jest w niej coś z Ormianki albo z innego plemiona, o którym nic nie wiem.

Nie ma cienia wątpliwości, że była kobietą.

Jest najlepsza z tych, co wiszą w Lublinie w tak zacnej roli. Grubiutka, zadowolona szlachcianka z głównego ołtarza u Ducha ma na swą obronę tylko łzy sprzed kilkuset lat.

Moja Madonna z zakrystii. Nikt jej nie ogląda, a jest nie tylko cicha i piękna, lecz także intrygująca, ludzka, jeszcze nie uśmiechnięta, ale z wieloma podskórnymi uśmiechami. No i jasne, zjedzona przez korniki. Nie odnowiła jej Unia, razem ze swoim ludem pielgrzymuje w stronę cielesnego zniszczenia, choć i tak pewnie mnie przeżyje.

Przyjdzie kiedyś wiosna, która nie rozświetli jej rysów ciemnych jak sama żyzność ziemi.

Dziś znów byłem blisko odsunięcia w czasie tej recenzji, bo znów coś zobaczyłem, bo znów stwierdziłem, że tego, czy innego w niej nie widzę. Ale zmieniłem zdanie pięć razy w krótkiej chwili ciszy po mszy i w końcu nie wiedziałem.

I tak powinno być.

Ciekawe, czy oczy, które pierwszy raz ujrzały ten obraz gotowym, też były zaskoczone, niezdecydowane, porwane i napełnione co najmniej trzema kobietami, dającymi się podsumować jedną Tajemnicą.