Homo Deus, Youal Noah Harari [Recenzja]

Written by:

Ksiądz rozmawia z chasydem:
– Wy Żydzi, jak widzę, nie wierzycie w zmartwychwstanie Pana Jezusa,
a wierzycie, że Rabin z Kocka przepłynął staw na chustce do nosa.
– No, ale to akurat jest prawda! Książka Harariego jest o tym, w co ludzie wierzą, nie tyle na temat Boga czy cadyków, ile na swój własny temat. Jest o przyszłości człowieka, która tą wiarą wstrząśnie.

Książka Harariego jest też o o tym, po co uprawiać historię.

Można robić to, by poczuć dumę z przodków.

Można po to, by przypomnieć sąsiadom i o trupie, i o szafie.

Można szukać rozrywki w czytaniu o dawnych bitwach.

(Tokarczuk nazywała to celnie autyzmem testosteronowym. Objawem – pożeranie literatury o Froncie Wschodnim).

Krótko mówiąc – po to, po co się u nas najczęściej grzebie w dziejach.

Harariego zaś napędza przekonanie, że można też po to, by zrozumieć swoje dziś, a nawet – przygotować się na jutro. Pragnie pokazać, że informatycy i managerowie, rządzący dziś Planetą, mogą skorzystać, jeśli przystaną i posłuchają historyka.

Historyka, dodajmy, wolnego od propagandy. Harari pisze szczerze. Na jednej stronie jest myśl, której nie wydrukowaliby w „Naszym Dzienniku”, na drugiej zaś taka, której nie puściliby w „Gazecie Wyborczej”, widać, że autor świadomie nie opowiada się po żadnej ze stron nierozwiązywalnych sporów.

Dlatego poszukujący karmy dla swych uczuć politycznych i potwierdzenia swych przekonań – z prawej, czy z lewej strony – będą zdezorientowani. O co chodzi temu człowiekowi?

Harari, poza pragnieniem sławy i pieniędzy, jakie towarzyszy większości ludzkich przedsięwzięć, napisał swoją książkę z miłości do historii. Dlatego jest tak ciekawie – autor pokazuje czytelnikowi, że przekonanie o historii jako nauczycielce życia odnosi się do każdej jednej rzeczy i czyni to z pewnością i wdziękiem, jaki towarzyszy dziadkowi, który pokazuje wnukowi, jak rozłupać orzech. Choćby to, co pisał o trawnikach! Takie to proste, a można było całe życie deptać je, pielęgnować i rozglądać się, czy ktokolwiek widział, co twój pies zrobił na trawniku, a nie wiedzieć, skąd one i po co.

Choćby tu i ówdzie, jak to u ludzi nieuniknione, autor „Homo Deus” błądził, to konsekwencja, z jaką stosuje swą metodę, jest lekcją, podczas której zapominasz o dzwonku. Youal Noah pokazuje ci na przykładach, że każda jedna instytucja, tradycja, każde jedno przekonanie i zwyczaj, wszystkie są jak roślinka. Mają swój korzeń, możliwy do odnalezienia.

Ten historyk nie pomylił się, uznając transhumanizm za temat dla siebie.

Kolistą drogą bowiem wieje wiatr, mówi Kaznodzieja, a to, co było jest tym, co będzie. Gdy Harari pyta, jak ludzie jutra, lepsi od nas pod każdym względem, będą nas traktować, odpowiedzi szuka w naszym stosunku do zwierząt. Nawet, jeśli ktoś zakłada, że żadnych ulepszonych ludzi nie będzie, trudno podważyć trafność samego porównania. Takich rzeczy jest tam mnogość, Harariemu udaje się rzadka sztuka i na niejednej stronie mieści więcej myśli, niż liter.

Co więcej, jest to książka o religii. W tym zaś, że jest to religia wzięta społecznie, jako organizacja życia milionów, tkwi główna słabość jego wizji.

Gdy chrześcijanin czyta u niego o swej religii, pokazanej jako społeczna machina, czuje się trochę tak, jakby czytał o życiu w Stolicy Apostolskiej za czasów Jana XII, jego syna, Jana XIII i innych z dziesiątego wieku. To jest ludzka natura i to jedna rzecz, drugą natomiast jest, czy cokolwiek poza tę naturę może z człowieka wyjść. Czym innym religia jako część świata, czym innym nadzieja, czym innym Kościół jako rękojmia tej nadziei.

Tutaj zaczyna się robić ciekawie – Harari prorokuje kres humanizmu jako religii naszego świata. Obalą go nie fundamentaliści jakiejkolwiek ze starych wiar, lecz bioinżynierowie i informatycy, trochę przypadkiem, ale nieuchronnie. Człowiek zostanie przekroczony i przestanie być miarą wszechrzeczy. Z definicji, powiada Youal Noah, nie będzie dla naszych następców, tytułowych Homo Deus, ludziobogów, nic ciekawego w starych tradycjach ludzkości, ani w naszych książkach, ani w naszej wierze. Nie rozumiem jednak, dlaczego? Czy te istoty, jakkolwiek różne od nas, nie będą sobie zadawały pytań o sens życia i o śmierć? Bo absolutnie nieśmiertelne przecież nie będą. Będą sobie myśleć „nothing, nothing” i wybuchać metalicznym śmiechem?

Przypomina mi się wizja z Dukaja, bodajże z „Perfekcyjnej Niedoskonałości”, gdzie na ostatnim etapie ulepszeń mamy wielkie, białe, zadowolone z siebie kule. Jest w tym obrazie coś z nieskończonego zamknięcia, wręcz z piekła.

A dotychczasowe doświadczenie uczy, że wrażliwość i inteligencja sprzyjają zadawaniu pytań, na których opiera się wiara religijna.

Proroctwa Harariego, o ile się spełnią, będą wielkim kryzysem dla chrześcijaństwa rozumianego jako przystawka do humanizmu, jako religia obok innych religii, dająca ludziom bliżej nieokreślone „coś”. Nie ostoi się taki dom, o czym już lata temu Ratzinger prorokował.

W przeciwieństwie do Harariego, widzę cyborga z sto razy lepszą pamięcią i kolanami, z których nigdy nie zetrze się chrząstka, jak wchodzi do parafialnego kościółka i pada przed obrazem sto razy obalonego Boga, co stał się tylko człowiekiem.

Leave a Reply