Ślepnąc od świateł [recenzja]

Nie spodziewałem się, siadając do pierszego odcinka, że zdoła to przeniknąć do moich snów. Polski serial o mafii? Phi. A jednak, śnił mi się, i to jak!

Wszystko, co napisano w recenzjach, to prawda i nie będę tu wymieniał, kto z aktorów grał, a kto nie, bo to się mocno rzuca w oczy, zwłaszcza to, jak bezczelnie skradł całe to przedstawienie Frycz, zabrał i schował do kieszeni i nic mu nie zrobisz. Podobnie nie będę narzekał, że jest w ślepnąc od świateł za dużo medytacji kierowcy nad światłami nocnego miasta. Nuży to, ale to też łatwo się rzuca w oczy i wszyscy prawie wspominali o tym w recenzjach, więc nie będę rozwijał tego wątku, zwłaszcza, że piszę te słowa tak długo po premierze.

Moje trzy grosze będą księżowskie i będą to tradycyjne księżowskie grosze.

Grosze lub trzy ważkie pytania:

jaki jest wpływ tego serialu na młodzież?

jakie są w nim przesłanki życia i nadziei?

jaki wyłania się z niego obraz Boga?

Pytanie pierwsze. Instynkt duszpasterza zapalił się na czerwono: przemoc, erotyzm i europejska kultura narkotykowa, i słowiańska kultura wódy. Ale mimo tego alarmu powstrzymam rękę przed rzuceniem kamienia – potępienie to najlepsza reklama. Młodzież w takich razach zwykła szanować zdanie duszpasterzy i pilnie bada, co tam takiego jest, co sprowadziło gromy, przestrogi i potępienia.

Ja nie chcę zawieść młodych ludzi, powiem więc otwarcie: wszystkie te sprawy, z jakich tkane jest życie w tym serialu, a więc pieniądze, narkotyki, seks i bicie się po mordach jest straszliwie nieatrakcyjne. Zło jest w nim zużyte, do bólu nudne. Żywot dealera, jak widać, jest ogólnie męczący i trzeba samemu mieć w miarę znośne życie, by w ogóle chcieć to śledzić. Większość tych, co grzeszą w kolejnych odcinkach, tak naprawdę przede wszystkim się wygłupia, małpuje, pajacuje, nieraz ze skutkiem śmiertelnym, ale trzeba albo wyjątkowo gorzkiego losu kosztować jako nastolatek, albo z umiarem stosować myślenie, by się tym zachwycić i zabrać się za naśladowanie. To nawet pada z ust postaci i to raz po raz: boy hotelowy mówi „narkotyki to zło” i wierzymy mu, że sam w to głęboko wierzy i że zapamięta na długo świadectwo życia pana posła. Celebryta (domyślam się, że karykatura tego pyskatego z pierwszej edycji Idola) pyta retorycznie dealera, czy naprawdę uważa, że impreza posypana białym proszkiem go cieszy. I tak dalej.

Nie powiem, że nadaje się to, by ubogacić katechezę, ale, będąc diabłem bądź innym demoralizatorem młodzieży, nie byłbym z tego serialu zadowolony. Zło w ślepnąc od świateł bowiem w przeważającej mierze jest nawet nie tyle, że banalne, ile po prostu mdłe, wydaje się kiszką demona, gdzie powoli trawione są dusze. Grzech nie wyglada tam na miły relaks.

Wrażenie to wzmaga wspomniane nierówne aktorstwo.

Drugie pytanie: Przesłanki życia i nadziei, jak pisał papież Polak. W ślepnąc od świateł? A jakże!

Przede wszystkim, zamęczeni swoimi uwikłaniami ludzie mają ciagle siły, by mówić dziękuję. Często klną, prawda, ale coraz wyraźniej skłaniają się ku dobru. Gangsterzy zamieniają się w biznesmenów, wspierają zrzutki na pokrzywdzonych przez los, brzydzą się najgłupszymi i najbardziej przemocowymi spośród siebie. Słowem, z mocą zachodzi w Warszawie proces pacyfikacyjny. Ludzie nie mają ochoty na naprawdę krwawą jatkę. Ci, którzy czynią zło, są jakby trochę już utempreowani. Gdy pod koniec bossowi awaria auta przerwała moment egzekucji, miałem wrażenie, że ucieszył się, że nie pociągnął za spust.

Dotyczy to wszystkich, z wyjątkiem jednego i o nim za chwile. Bo nie da się napisać recenzji tego serialu bez Frycza i bez obawy, ta też nie będzie bez niego.

Bo ten stary drań, Dario, on jest właśnie po to, by przez kontrast pokazać tę zmianę. On wraca w starym stylu, łamiąc wszelkie zasady, robiąc w Wawie film o Rambo i dlatego chcą go zabić i widz czuje, że chyba im się nie uda, bo nie chcą wystarczająco mocno, bo ich diabły mają zębu już spiłowane, podczas gdy jego demon jest w pełni sił i w okresie godowym. Dario to przybysz z przeszłości i srogi krytyk nowego, humansistycznego świata. To jakby taki Samson, co z oślą szczeką wpada w środek pawłowego hymnu o miłości. Wyobrażam sobie Daria, jak czyta o tej szczęce na ślubie, po czym ją wyjmuje i rozgania gości. Zresztą, w pewnym momencie prawie że widzimy go w ornacie.

Proces pacyfikacyjny, pomijając starych pruszkowskich, jest bardzo rzeczywisty, jest jedną w najważniejszych własności naszego swiata i brawo dla twórców, że udało im się to pokazać.

To przesłanki życia i nadziei – Polska jest coraz bogatsza, coraz bezpieczniejsza, coraz bardziej nadająca się do życia.

Ślepnąc od świateł pięknie to pokazuje. A potem pyta – no i co z tego?

Bo tu dochodzimy do najważnieszej rzeczy w tym serialu, do jego teologii, która jest pesymizmem.

Jest to teologia rodem z Ewangelii Jana – cały świat leży w mocy złego, a ten zły jest bogiem tego świata, a ludzkość cała leży u stóp jego, i kwiczy.

W pierwszym odcinku głowny bohater (tak zagrany, że niestety zapomniałem jego imienia), modli się o deszcz, a w zasadzie potop, w myśl zasady, że niegodziwość ludzi jest tak wielka, że Bóg powinien skrócić ich męki i dać im łaskę oczyszczenia przez śmierć. Teza tego serialu jest jednak taka, że świat nie jest dziełem Boga Ojca od przypowieści o synu marnotrawnym ale złego demiurga, bez twarzy, za to o mordzie starego, pruszkowskiego gangstera. I dlatego, mimo wysiłkiów, jest w nim zło i ludzie nigdy nie będą ani wolni, ani szczęśliwi.

Ślepnąc od świateł to serial, który spodobał by się Marcjonowi, twórcy starej herezji, która uważała stwórcę materialnego świata za jednego z upadłych aniołów.

To on gra wet za wet i meczy ludzi. Nadzieja tylko w dobrym Bogu, który przychodzi z zewnątrz, by uratować ludzi, bo im współczuje. Jak wszystkie herezje, także marcjonizm czerpie z wyolbrzymienia rzeczywistej prawdy. Ją oddają właśnie te słowa Pana Jezusa, że świat leży w mocy złego i że jest on jego bożkiem, jego księciem. Nadał on swoje prawa, które egzekwuje z całą mocą. Otóż Frycz gra w ślepnąc od świateł nie tylko gangstera, ale takiego właśnie boga. Jest to niemal wprost powiedziane, bez ukrywania, czy nawet pokazane w trawiącej ludzi czarnej mazi

Stawiają nam to twórcy zresztą przed oczy w każdej czołówce. Ta woda i ośmiornica obejmująca Pałac Kultury to nawiązanie do Lovecrafta, wielkiego pisarza kosmicznego horroru, grozy, która nie ma nazwy, twórcy starych bogów, którzy gardzą ludźmi i bawią się ich cierpieniem.

Dario zaś to tyleż taki bóg, co antychryst, nadczłowiek, jak go malował Nietzsche, antymędrzec, który pojął, że moralność jest dla słabych. W tym sensie ślepnąc od świateł jest rozpisaną na osiem odcinków ewangeliczną perykopą o powołaniu pierwszych apostołów, z tym, że na odwrót, w negatywie. To diabeł szuka ucznia i chce go uczynić na swój obraz i podobieństwo.

Światło jest tylko pozorem, bo rodzi ślepotę, która jest ciemnością! ogłasza nam w zruinowanym kościele zło wcielone swoją złą nowinę. Życie jest udręką i beznadzieją. Tak kończy się pierwszy sezon – darujcie spojler.

Powiem, że te barwy mroku są paradoksalnie bardzo optymistyczne. Teraz, gdy główny bohater jest już tak ustawiony, w kolejnych sezonach schodzić będzie głębiej i głębiej w tę diabelską piwnicę, aż po samo dno dna, gdzie Dante umieścił Judasza, a Natanek polskich biskupów. Wtedy zaś jedynym ruchem możliwym dla fabuły będzie ruch do góry – Odkupienie. Wtedy rzeczywiście oślepniemy od światła i pośród błota i mroku znajdziemy dobro tak czyste, jak uśmiech dziecka w białej sukience.

Z ciekawostek, mogących przyciągnąć ludzi z bardzo prawej strony jest gościnny występ profesora Bartyzela. Oczywiście, nie we własnej osobie, ale aluzja jest tak czytelna, jak zabawna.

Nie muszę już chyba wyjaśniać, że serial wsączył się w mój sen razem ze słodką herbatą bez cytrynki Daria. To jedyny czarny bohater, któremu udała się ta sztuka odkąd, mając siedem lat, śniłem o Godzilli. Ale Godzilla to jednak niższa liga deptania i niszczenia.

Całe szczęscie, że zanim sen się skończył, po długiej walce, zdołałem uciąć mu głowę.