Ballada o Busterze Scruggsie [recenzja]

Kto zrobi dziś film na sześć bajek, z których każda rozpoczyna się od otwarcia świecącej książki o Dzikim Zachodzie? Film ze sztuczną sową, co wygląda prawie jak prawdziwa? Z kilkunastoma minutami recytacji wielkiej poematów? Z Kowbojem lecącym na sztucznych skrzydłach do nieba? A warto dodać, że on jak tam leci, to gra na harfie i śpiewa.

Więc kto?

Tylko bracia Coenowie, kapłani wielkiego amerykańskiego kina. Jedynie oni mogli zrobić to tak, aby było o czym pisać.

Ich jest Fargo. Ich jest To nie jest kraj dla starych ludzi, na podstawie prozy Cormaka McCarthiego, a to porwanie się i fakt, że nie umoczyli, mówi bardzo wiele.

Na podstawie Fargo, filmu o policji i przestępcach, którego akcja dzieje się w mieście Fargo, które to miasto leży w stanie Minessota, w stanie srogich zim i hokeju, nakręcono serial, gdzie każdy odcinek każdego z trzech sezonów zaczyna się od nieprawdziwej informacji o tym, że przedstawia wydarzenia prawdziwe, serialu, który współprodukowali bracia Coenowie i widać to, że współprodukowali. Widać, że cała drużyna od Fargo wiedziała, o co chodzi, bo na serial chce się patrzeć, oglądać go klatka po klatce i można każdy z sezonów oglądać właściwie w kółko, na zasadzie roku liturgicznego i czterech tomów brewiarza, choć na czwarty sezon Fargo trzeba jeszcze poczekać, przynajmniej ja tak mogę Fargo oglądać, jedynie baraninę na ostro z pewnej lubelskiej knajpy pakistańskiej jestem w stanie powtarzać jeszcze częściej.

Mając zrecenzować, obojętnie, serial czy film Fargo, albo inne zjawisko, za które odpowiedzialni są Coenowie, jak choćby wielkiego Big Lebowskyego, napisałbym tyle, i byłaby to cała prawda:

To wspaniałe dzieło dostarczy wiele rozrywki dla całej rodziny, o ile wszyscy są pełnoletni i w miarę przy zmysłach.

Ale ta filmowa książka, ten zbiór baśni o dzikim zachodzie dostanie ode mnie coś jeszcze, taką uwagę na marginesie, dlaczego Joel i Ethan Coenowie tak dobrze sobie radzą ze złożonym filmowym rzemiosłem. Dlaczego przynajmniej ze mną jako widzem tak sobie poradzili, że wykrzesali ze mnie entuzjazm, jakiego nikomu się nie udało od czasów, gdy siedząc na dywanie przed malutkim ekranem telewizora Funaj poznawałem dziki zachód przez VHS i animacje Walta Disneya.

Bo Ballada o Burtonie Scruggsie mnie zachwyciła.

Jest pierwsza opowieść musicalowa, krępująco przerysowana, ale bez obaw, Coenowie wiedzą, co robią i z krępująco robi się niepokojąco. Na koniec człowiek się zastanawia.

I ogląda dalej. Potem strona otwiera się na opowieści drugiej z sześciu, znów komicznej i niepokojącej. W pierwszej zaliczyliśmy pojedynek na środku miasteczka, w drugiej, to żaden spojler, napad na bank. Coenowie biorą sztampy i przypominają, skąd i dlaczego się one wzięły. Na jaki wzór zostały zrobione.

Potem trzecia. Kto obejrzy, będzie wiedział, dlaczego nic nie napisałem.

Po trzeciej Coenowie, którzy widocznie oglądali własny film, gdy go robili, dają nam zieleń i złoto czwartej. To tu pojawia się sowa, a zieleni jest na tyle dużo, byśmy mocno odczuli unoszącą się nad tą bajką nadzieję.

Po zielonej czwórce jest opowieść o szlaku i wozach z białymi plandekami na suchych falach prerii. Tu widać, jak Coenów interesuje prawda i piękno obecne w człowieku, i dlatego mogą podać nam na dłoni lekko słoną, lecz czystą wodę w postaci łez.

Na koniec nie masz wątpliwości, że Coenowie mówią o mnóstwie rzeczy w swoich bajkach, o Ameryce, a nawet o naszym dumnym narodzie Polaków, w sposób elegancki i pasjonujący.

Poza tym szóstka pokazuje pięć osób na małej przestrzeni, poważnie zadziwionych głupotą każdej z innych, bez cienia świadomości własnej.

Pięć intrygujących postaci, zostajesz nimi jeszcze długo po zamknięciu filmowej książki, po muzyce i napisach.

W Balladzie od samego początku, już w wyborze tej świecącej książki na początek i koniec każdej etiudy, w przerysowanych dekoracjach i kostiumach, Coenowie pokazują, że znają swoją sztukę, że są świadomi, że są jedynie artystami i niezdarnie odbijają nam niepojęty teatr życia. Że są świadomi słabości swojej sztuki, jej dziecięcej, naiwnej bezradności, przejmującej jak trzecia etiuda. Że są artystami i że dlatego świat nam pudrują i nakładają mu makijaż, ale że robią to wszystko właśnie świadomie i dlatego czasem ich wizja dotyka nas pod naszym codziennym pudrem, pod makijażem, że daje nam rozrywkę i odbiera słowa, gdy przez chwilę nie trudnimy się swoją sztuką, własnym ludzkim teatrem.

Film można zobaczyć na Netfliksie.