Dlaczego nie latam w kosmos

Written by:

Śpiewałem sobie dziś Stworzycielu gwiazd świecących i marzyłem o Star Treku.

To chyba była ta rurka w sreberku, wstęp do Mat Planety, to wtedy po raz pierwszy zobaczyłem rakietę. A może to było w sowieckim atlas świata z dwójką uśmiechniętych dzieci na okładce? Albo na odpustowym straganie w Milejowie?

Mniejsza, co było tym ziarnem i czy miałem wtedy lat trzy czy cztery. Grunt, że ziemia była odpowiednia i ziarno wzeszło. W piątym roku życia brałem już długopis i rysowałem coś o kształcie ogórka skrzyżowanego z mikserem, pod nim płomienie, obok ludziki w hełmach. A potem wypytywałem mamę bez końca o szczególy lądowania na księżycu, jakie widziała w telewizorze.

Od razu było dla mnie podejrzane, że lądowanie to było dawno, dawno temu, w tym praczasie, gdy babcia była młoda, a rodzice byli dziećmi. Dlaczego nie polecieliśmy dalej?

Oglądałem rozmaite gwiezdne wojny i star treki, ale w głębi duszy chciałem czegoś innego. Nie rozrywki, lecz twardych faktów. Chciałem, by moje ulubione zielone książki z serii o zwierzętach obejmowały tytuły w rodzaju „Na bagnach i mokradłach układu Syriusza B”, albo w „W puszczach pod słońcem Alfa centauri”.

Zjadłbym je chyba, jako sześciolatek i to z okładką, nie tracąc czasu na czytanie.

Uwaga, jaką ja, a raczej ta sześcioletnia ciekawość świata, którą byłem, poświęcała fizyce i astronomii, prowadziła do wniosku, że podróże w kosmos to rzecz ponad ludzką miarę. Jeśli już, to potrwają stulecia.

Jakiego odkrywcę skusi wizja, że do obcej planety dolecą jego geny w siódmym pokoleniu? A ja chciałem czegoś na kształt kosmicznej karaweli, okrętu gwiezdnego jak te drewniane, na których odkrywał Magellan.

Gwiezdne odległości to problem nie do przezwyciężenia. W rodzaju tego, że mając pięć lat nie mogę wstawić na pakę żuka skrzynki z oranżadą, a ojciec wstawia trzy, raz za razem, gdy chce. Taka fizyczna niemożliwość, kwestia odległości i prędkości światła.

Jeśli fizyka nie pozwoli urosnąć technice, po prostu nic nie będzie z wypraw.

Nie wiem, jak to możliwe, że nie wypłakałem wtedy oczu. Chyba dlatego, że wydawało mi się niemożliwe, by tak zostało. Że Stwórca nie może być tak nieludzki, by pokazać nam gwiazdy przez szybkę, byśmy najwyżej ją polizali. Słowem, jak Abraham, miałem nadzieję wbrew nadziei.

Tak to rosłem i coraz mniej zajmowałem się astronawigacją, a coraz częściej śpiewałem chorał o gwiazdach. Dziś już mniej więcej się pogodziłem, że nie dostanę nominacji na parafię poza Ziemią (choć chełmszczyna wciąż wchodzi w grę, a to też niebanalne).

Czy już zupełnie mnie to nie obchodzi? Nie, pchle podskoki sond kosmicznych, robionych za stosunkowo małe pieniądze, śledziłem z pewną uwagą, ale i pobłażliwym uśmiechem. Bo tliła się ciągle we mnie wiara, że kiedyś pustkę przetną krążowniki międzyukładowe Kopernik i Bursztynowy Szlak. Na wypadek, gdyby POLSA była zainteresowana, informuję, że w archiwach domowych mam jeszcze projekty.

Lecz ostatnio  te resztki dziecięcej pasji zostały poddane próbie. Próbie zimnej, kalkulującej logiki, obrzydliwie przekonującej. Nic dziwnego, że mało kto ją lubi.

Pewien mądry człowiek, badając przemieszczanie się plemion po Pacyfiku, dostrzegł wyraźnie prawdziwy powód, dla jakiego nie latamy w kosmos.

Tam nic nie ma.

Ale odkrycie.

Facet rozważa los tych Polinezyjczyków, którzy trafiły na gorsze wyspy. Gdy nie ma na nich drzew, to nawet, gdy masz dużo wody, na nic ci taka wyspa, a wokół nic, tylko ocean, ta niebieska pustynia i co prawda, ryby. Ale jak się okazuje, niewiele po rybach gdy wyspa jest po prostu słaba.

Otóż najnędzniejsza z wysp Pacyfiku jest milion razy bogatsza niż dowolny kawałek kosmosu poza Ziemią.

Mało tego. Nawet nieużytki mojej rodzinnej gminy to w porównaniu do Marsa, do Neptuna, lub do pasa asteroidów miejsce tysiąca możliwości. Park Narodowy Yellowstone, Puszcza Amazońska, żyła złota i lazurowe wybrzeże. Mówię tu o torfie, trzcinach i garstce sosen. Podobnie trzy chałupy pod lasem to prawdziwy Manhattan, Singapur i kaplica Sykstyńska na tle dowolnej innej znanej planety, przynajmniej o ile mają tam jakiś święty obrazek.

Najpodlejszy kąt Ziemi od razu nabiera nadludzkiej wręcz głębi, pożyteczności i przytulności, gdy porównamy go z pięknym bezsensem Saturna, albo z tą największą, pozbawioną choinki bombką, Jowiszem.

Poza tym, tu można zrobić wszystko, a tam nic się nie opłaca. A pooglądać można i z ojczystej planety.

Okazuje się, w świetle nieubłaganej logiki, że nawet bajki o fedrowaniu asteroidów i o orbitalnej Barburce na polach kamieni między Marsem a Jowiszem to właśnie tylko bajki. Są u nas te same metale. Nawet wydobywanie ich spod pięciu tysięcy metrów lodowca na Antarktydzie jest dosłownie o niebo łatwiejsze niż w przestrzeni.

Lecz Adwent to nie jest czas na gaszenie nadziei, nawet tak przyziemnych i nieduchowych, jak te, co świecą w oczach chłopca rysującego rakietę.

Na koniec więc mała iskierka.

ʻOumuamua. Dostrzeżona ubiegłej jesieni, jak można się domyśleć po nazwie, na czystym niebie nad Hawajami. Niezwykła, bo spoza układu, jak każdy jeden polski polityk. Przyleciała do nas spoza układu słonecznego i poleciała dalej, trasą na Wegę. Ten kawałek czegoś wzbudził wśród spokojnego plemienia astronomów niejaką sensację, w  rodzaju tej, jaką w latach dziewięćdziesiątych wzbudzał tutaj nowy zachodni samochód. Tak, jak nowe auto, ‚Oumuamua w niezwykły sposób odbijała światło. Skłoniło to paru badaczy do ostrożnego spostrzeżenia, że, choć prawdopodobieństwo tego jest niezwykle małe, może być ona kawałkiem kosmicznego żagla, bo to kosmiczne żagle winny mieć taką dynamikę i tak działać na światło. Nie chcę zbytnio ocierać się o fantastykę, ale powiedzmy, że kilku badaczy dopuszcza możliwość, ze była np. zerwanym kawałkiem takiego napędu, po prostu kosmicznym śmieciem.

Co by znaczyło, że ktoś lata. A skoro mogą oni, kim by nie byli, kto nas od tego uchowa?Kto powstrzyma ten zuchwały gatunek, marzący od zawsze o nowych szemrzących strumykach, o innych drzewach za horyzontem sawanny?

Może jeszcze będzie tak, że strojąc szopkę dzieciak zapyta, na jakiej to się działo planecie.

A swoją drogą, bardziej po dorosłemu. Czy nie dziwny jest ten kosmos? Gdzie byle obcy śmieć, lub samo prawdopodobieństwo śmiecia sprawia, że między gwiazdami robi się trochę cieplej.

 

2 odpowiedzi na „Dlaczego nie latam w kosmos”

  1. Awatar Antoni
    Antoni

    Bardzo, bardzo dobry blog. Trafiłem z Deona, cieszę się, że znalazłem.

    Polubione przez 1 osoba

  2. Awatar PN
    PN

    Dzięki! Ludzi tu malutko, ok 5-6, więc miło mi, że ktoś jeszcze czyta 😉

    Polubienie

Leave a Reply